Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Medialna spirala odczłowiecze(a)nia

Gdy Agnieszka Niesłuchowska i Joanna Stanisławska publikują na Wp.pl znane teraz szeroko wstrętne słowa Urbana pod adresem wdowy po ofierze dramatu smoleńskiego, pojawia się pytanie: czy to ju

Gdy Agnieszka Niesłuchowska i Joanna Stanisławska publikują na Wp.pl znane teraz szeroko wstrętne słowa Urbana pod adresem wdowy po ofierze dramatu smoleńskiego, pojawia się pytanie: czy to już dno medialnego cynizmu i ohydy, czy jeszcze nie? Okazuje się, że nie.

Współczesna dewiacyjna forma tzw. liberalnej demokracji nie tylko nie realizuje projektów ojców liberalizmu (jak Adam Smith), ale dogłębnie prymitywizuje ich rozumienie wolności. Pozwala obywatelską i osobistą wolność przekuwać zarówno w instrument komercyjnej sensacji, jak i politideologiczną gramotę (zwykle te dwa nadużycia wolności uderzają w te same wartości, mając charakter synergiczny). W zachodniej kulturze zostały w praktyce zniesione wszelkie etyczne filtry publicznego przekazu dla treści antyhumanistycznych. Rozkręcona została niemająca kresu spirala obsceniczności i kłamstwa. Państwo PO-PSL jest szczególnie żyznym podglebiem dla tego zjawiska.

Za wszelką cenę

Co by tu jeszcze zaserwować czytelnikom czy widzom, aby nimi wstrząsnąć i przyciągnąć ich uwagę (i pieniądze)? Jak jeszcze ugodzić politycznego oponenta, aby boleśniej go zranić? Odpowiadam na pytanie drugie. Podczas procesu Agora SA vs Jarosław Marek Rymkiewicz adwokat spółki odniósł się na sali sądowej do etnicznych korzeni profesora. Jest to drastyczne złamanie zasady, którą – jako fundament swojej amnezyjnej i relatywistycznej ideologii – michnikowszczyzna lansowała od początku III RP. Czy opiniotwórczy lewicowy salon wciąż będzie surowo karcił za pisanie o bolszewickim klimacie, w jakim wzrastało wielu jego luminarzy, a zarazem podle gmerał w biografiach tych, których nienawidzi za patriotyzm, za dociekanie prawdy smoleńskiej, za więź z Kościołem? Obawiam się, że w razie potrzeby – tak.

Skłonność do sięgania po coraz obrzydliwsze instrumenty realizacji swoich finansowych, prestiżowych i politycznych celów wydaje się być wpisana w istotę zdemoralizowanej i rozbestwionej quasi-liberalnej „postdemokracji". W społeczeństwie – w założeniach – egalitarnym, a zarazem bombardowanym przez opiniotwórcze elity propagandą antytradycjonalizmu i realizacji własnego widzimisię (o ile owa „samorealizacja" nie narusza interesów elity), pojawia się u wielu ludzi pytanie: jak wyróżnić się z tłumu? Problem tym bardziej palący, że ów „tłum" mainstreamowa propaganda przedstawia jako ciemny i „moherowy". Dlatego niektórzy „artyści" wkładają krucyfiks do nocnika, a talkshowmeni polską flagę w ekskrementy. Nergalizacja Biblii została już przećwiczona na świecie tysiące razy. Co by tu jeszcze zbeszcześcić? Jest! Zabierzmy się za zmarłych, za ich pochówek, za szacunek dla ich bliskich.

Cmentarni, niecmentarni i władza

Tomasz Wołek w TOK FM określił osoby, które ujawniły, nagłośniły i badały skandal związany z pochówkiem Anny Walentynowicz (to przede wszystkim „Gazeta Polska Codziennie" i portal Niezależna.pl), mianem „cmentarnych". Grzegorz Markowski z „Newsweeka" zastosował kwalifikację „harce nekropolitów", a Tomasz Lis w tymże organie pisał o „grasowaniu po cmentarzach" i „ekshumacyjnych występach". Podobnie wypowiadało się wielu innych mądrali. Nic dziwnego, że w wywiadzie dla Wp.pl Jerzy Urban, aby się wyróżnić z tej grupy, poszedł o krok dalej. O „mężusiu" dziennikarki, której mąż – kapitan BOR – zginął pod Smoleńskiem, mówi tak, że nie istnieje cenzuralne słowo dostatecznie dobitnie oceniające tę wypowiedź i jej autora. Z oczywistych względów nie cytuję tu Urbana. Kim jest – wiemy. Za rzecz względnie nową i nie mniej odrażającą uważam postępowanie wspomnianych pracowniczek Wp.pl oraz tych wszystkich, którzy za opublikowanie słów Urbana odpowiadają. Dostrzegam w tym zarówno cyniczną chęć przyciągnięcia uwagi internautów, jak i brak elementarnego poszanowania praw człowieka i ludzkiej wrażliwości. To typowe dla lewackiej optyki – nieobcej także obecnej władzy.

Wynalazcą i głównym promotorem „moherowych beretów" jest Donald Tusk. To pojęcie stało się instrumentem dzielenia Polaków na lepszych i gorszych – znakiem pogardy. W państwie PO-PSL nie penalizuje się Nergali, a Urban jest w nim agresywny jak nigdy dotychczas. Prezydent Komorowski patronuje powstaniu antypolskiego w swojej symbolice pomnika nagrobnego bolszewickich żołnierzy w Ossowie (sześć miesięcy po Smoleńsku!). Prezydent Warszawy chroni i pieści wiadomy pomnik, a PO-wski prezydent Gdańska doczepia „Lenina". Procesami ściga się – pod pretekstem zakłócania ciszy – skandujących „Donald, matole!", główny promotor tego hasła siedzi od pół roku w areszcie bez postawionych zarzutów, a Niesiołowski językiem zbliżonym do urbanowskiego bezkarnie napada, na kogo chce (gdy jest szczególnie zły, dodatkowo szarpie dziennikarkę współpracującą z „Codzienną"). W nihilistycznej atmosferze państwa moralnie psującego się od głowy, trudno się dziwić coraz brutalniejszym zdarzeniom w przestrzeni publicznej – zwłaszcza medialnej.

Spirala dehumanizacji

Deprawację elit PRL-bis ujawnił trwający od 1989 r. proces „odpieprzania się od generała", który apogeum osiągnął w matactwach wokół tragedii smoleńskiej. W sferze werbalnej „pałowanie świadomości" (Lewandowski, PO) Polaków odbywało się do niedawna dość sprytnie. Lewackie ataki medialne i polityczne wkomponowane były zwykle w otoczkę innych wątków. A to troska o dzieci, w których rodzinach dochodzi do przemocy, a to ochrona inteligenta przed zdziczałymi Kaczyńskim, Dudą i Rydzykiem. Do tego autorytet filozofa Króla i socjologa Markiewicza, twarze celebrytów oraz garść dowcipasów Materny czy Tyma. Tematyczny i personalny przeplataniec, który przeciętnemu odbiorcy mógł się wydać strawny. Tymczasem rozłożony na czynniki pierwsze ukazuje on swoją absurdalność, głupotę, a teraz szczególną podłość i obłudę. Zręczne ogłupianie publiczności prowadzi do pełnej moralnej dezorientacji jej części, dla której dobre jest to, co palcem wskażą jej lewicowo-liberalne elity.

15 minut zbrodni na ekranie

Czy widzieli Państwo „15 minut" (2001 r., reż. John Herzfeld) z Robertem de Niro w roli nowojorskiego detektywa? Film mało znany może dlatego, że z niezwykłą siłą obnaża liberalne media, sądy i elity intelektualne. To film skrajnie niepoprawny politycznie. Krwawy i wstrząsający, ale ekranowa rzeźnia jest ściśle podporządkowana przesłaniu – ostrzeżeniu, że Ameryka zmierza w złą stronę. Dwaj degeneraci, z których jeden to filmowiec amator, mordują bestialsko kolejne osoby, a w końcu także głównego bohatera (detektywa). Jeden z nich, z perfidnym uśmieszkiem filmuje szczegółowo każdy mord, aby później za milion dolarów sprzedać 15-minutowy materiał wielkiej stacji telewizyjnej. I ten materiał zostaje wyemitowany! Ludzie z telewizji już przyszykowali mordercom alibi. Ci są jakoby niepoczytalni. Nie można ich sądzić. Lewacka tolerancja i abolicja jeszcze raz mają zatriumfować (w „15" minutach nie do końca się to udaje – reszta w filmie). Tego typu strategię działania widać też w Polsce. Tutaj też na front wojny ideologicznej wysyłani są ludzie „niepoczytalni", których skrajne i obrzydliwe działania są następnie racjonalizowane ich „nerwowością" bądź faktem, że oni już „tak mają". Czy chodzi o Niesiołowskiego, czy o Urbana. Tymczasem ci „niepoczytalni" są tak naprawdę żołnierzami, którym przydzielono konkretne zadania. Mają odnieść zwycięstwo w Polsce. Nasz PRL-bis do czasu Smoleńska mogliśmy traktować jako rodzaj czarnej komedii. Po nim staje się on jednak coraz czarniejszą rzeczywistością.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie