W czasach gospodarki niedoborów, kiedy w sklepach nie było prawie nic, a przed świętami trzeba było stać w długich kolejkach, karp pływający w wannie był symbolem luksusu. Można się było tydzień nie myć, byleby świeża ryba trafiła na stół. Mimo że takich problemów jak w PRL z aprowizacją już nie ma, to zwyczaj pozostał. A nie można kupić martwej ryby?
Opowiadając o tradycji, naukowcy uwielbiają powoływać się na eksperyment o pięciu małpach. Tym człekokształtnym zwierzętom umieszczono w klatce kiść bananów pod sufitem. Aby łatwiej im było sięgnąć po owoce, ustawiono drabinkę. I tutaj zaczynał się dramat małp. Gdy bowiem każda z nich już sięgała po banany, uruchamiał się zraszacz, który oblewał zwierzęta zimną wodą. Po licznych próbach małpy przekonywały się, że gra nie jest warta świeczki. Wtedy podli naukowcy podmieniali poszczególne małpy. Gdy noworysz próbował wbiec po banany, stali bywalcy powstrzymywali go przed sięganiem po owoce. Działo się tak za każdym razem, gdy wpuszczano nowe małpy. W końcu w klatce pozostały te małpy, które nigdy nie widziały, jak uruchomił się strumień wody. Mimo to żadna nie próbowała sięgnąć po banany.
Według krytyków historia eksperymentu jest całkowicie zmyślona, ale jednak w zabawny sposób pokazuje, jak działa tradycja. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli chodzi o zwyczajowego wigilijnego karpia, doszliśmy już etapu piątej małpy dorzucanej do klatki. Nikt w zasadzie nie wie, dlaczego na polskich stołach znajduje się akurat ta ryba, a już w ogóle wszyscy zapomnieli, po co kupuje się ją tydzień wcześniej i trzyma w wannie. Na pierwszy rzut oka to całkowicie bez sensu. Sytuacja wyjaśnia się jednak, gdy poznamy historię.
Teoretycznie karp pojawił się na terenach Polski w XII w. Początkowo jego hodowlą zajmował się Zakon Cystersów. W średniowieczu zapotrzebowanie na ryby było bardzo dużo ze względu na liczbę dni postnych. Mówi się, że w niektórych latach dni, w których nie jedzono mięsa, zajmowały połowę roku. Ryby były więc dużo bardziej potrzebne, a karpie, doskonale nadające się do hodowli, stanowiły ważny element całorocznej diety. W czasie samej Wigilii karp był jedną z wielu ryb. Równie często na stołach pojawiał się śledź, szczupak czy pstrąg. Dopiero w PRL zachwiano tę równowagę.
Według wielu źródeł na pomysł upowszechnienia karpia wpadł komunistyczny minister przemysłu i handlu Hilary Minc. To on założył Państwowe Gospodarstwo Rybne. Marzeniem Minca było, aby karp pojawił się na każdym wigilijnym stole. Trzeba przyznać, że to jedna z niewielu rzeczy, która się komunistom udała. Dziś wiele osób nie wyobraża sobie stołu wigilijnego bez karpia. Nadal sporo ludzi kupuje go również dużo wcześniej, aby na kolację wigilijną trafił jako świeża ryba.
Tymczasem z perspektywy klienta nie ma większego znaczenia, czy rybę kupimy martwą czy żywą.
Nie kupuje się żywych łososi, a ich konsumpcja jest nadal wysoka i stale rośnie (może również dlatego, że większość osób nie widziało nigdy żywego łososia z hodowli). Martwe ryby łatwiej przewozić, a więc oszczędza się koszty transportu. Dodatkowo ewentualne odpadki można łatwiej zagospodarować i pozbyć się problemu śmieciowego. I w końcu, co chyba jest nie bez znaczenia, oszczędzamy rybom zupełnie niepotrzebnego cierpienia. Nie ma nic fajnego w widoku ryb pływających w często brudnych zbiornikach wodnych w supermarketach. Przeważnie jednak już w samych sklepach ryby nie mają aż tak bardzo źle. Najgorzej jest podczas transportu. Mało kto chce wozić ryby w odpowiedniej ilości wody. Zwykle więc zapewnia się jej tyle, aby ryba nie zdechła w trakcie podróży. Przecież nie opłaca się wozić wody! To ewidentne koszty. Problem jest jednak taki, że siła tradycji nakazuje Polakom kupować ryby żywe, a firmy zawsze tłumaczą, że odpowiadają na popyt. No i oczywiście walczą o swój rynek. O ile bowiem można przewieźć (nawet w trudnych warunkach) żywego karpia w obrębie kraju, o tyle martwego można sprowadzić nawet z zagranicy. A to byłoby zwiększenie konkurencji.
Zawsze w grudniu wybucha rytualna awantura o karpia. Z pewnością i w tym roku nie zabraknie celebrytów, którzy będą w blaskach fleszy wpuszczać karpia do przerębla. Tymczasem wystarczyłoby zmienić prawo. To jednak jest nienaruszalne. Chyba głównie dlatego, że jest po prostu… bez sensu. W ustawie o ochronie zwierząt znajdziemy bowiem taki zapis w artykule 6. 1a: „Zabrania się znęcania nad zwierzętami. 2. Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień, a w szczególności: pkt 18. transport żywych ryb lub ich przetrzymywanie w celu sprzedaży bez dostatecznej ilości wody uniemożliwiającej oddychanie”. Nie zrozumieliście Państwo? Nie przejmujcie się. Nie można tego zrozumieć, bo zapis jest nielogiczny. Aż dziwne, że utrzymał się przez… 20 lat. Oczywiście to nie oznacza, że nie było prób jego zmiany. Za każdym razem zapis był blokowany ze względu na interes hodowców. Ostatnio próbę jego zmiany podjął wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Pomysł jednak przepadł w tajemniczych okolicznościach. Ale rozwiązanie wraca w nowej ustawie o ochronie zwierząt. Czy teraz się uda?
W tym sezonie pierwszy supermarket zrezygnował ze sprzedaży żywych ryb. – Uważamy, że każde zwierzę zasługuje na właściwe traktowanie, a karpie można sprzedawać, eliminując cierpienie oraz stres podczas transportu i sprzedaży. Z roku na rok przybywa klientów, którzy wybierają gotowe elementy z karpia czy karpia już obrobionego. Postanowiliśmy więc wyjść naprzeciw oczekiwaniom klientów i zaoferować szerszą gamę ryb, w tym karpia, realizując jednocześnie nasze założenie ograniczenia zbędnego cierpienia tych zwierząt – poinformowała sieć Bi1 (dawny Real). Takie podejście oznacza, że popyt na żywego karpia spada. Na ile związane jest to ze wzrostem świadomości? Trudno powiedzieć. Wszystko jednak wskazuje na to, że PRL dla karpia wreszcie się zakończy.
W tym tygodniu w "Gazecie Polskiej" wyjątkowa rozmowa z nowym premierem @Morawiecki_M - "Ja antykomunista, ja bankowiec".
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 12 grudnia 2017
Dorota Kania - "UJAWNIAMY! ROSYJSKIE KONTAKTY BYŁYCH SZEFÓW SKW"
Grzegorz Wierzchołowski - "GIEROJ PYTEL I WRAG MACIEREWICZ"#GazetaPolska pic.twitter.com/SjD9baSr3g