Nakładem wydawnictwa Zona Zero ukazała się książka "Wilczyce z Dzikich Pól. Kresowe Polki z temperamentem". Jej autorka, Joanna Puchalska, prezentuje w niej niezwykłe historie dziesięciu Polek, które musiały wziąć los w swoje ręce i same zadbać o dobro własne i rodziny.
Wszystkie bohaterki publikacji Joanny Puchalskiej łączy jedno: ich życiorysy stanowczo odbiegają od stereotypu "słabej płci". Anna Błocka za mężem wziętym w jasyr poszła na piechotę do Stambułu i wyciągnęła chłopa z bisurmańskiej niewoli. Teofila Chmielecka – dzielna wdowa po słynnym regimentarzu. Już w pierwszym roku żałoby po zmarłym małżonku zorganizowała siedem zbrojnych napadów, a w kilku brała nawet udział osobiście. Wojewodzina Anna Potocka – współsprawczyni śmierci starościny Gertrudy Komorowskiej, nękana wyrzutami sumienia, jako dusza pokutująca błagała o pomoc młodą mniszkę w Przemyślu. Hanna Krasieńska – po zgonie teścia, nie mogąc pozostać w rodzinnych dobrach, splądrowała je po tatarsku, w czym dzielnie jej dopomogli dorośli już synowie. Maryna Mniszchówna – pierwsza w historii Polka, koronowana na carową Rusi. Żona Dymitra z dynastii Rurykowiczów, a po jego zamordowaniu - ślubna małżonka Dymitra Samozwańca i matka jego syna. Po egzekucji małego Iwana przeklęła ród Romanowów. Zofia z Korabczewskich Rożyńska - zbrojne zajazdy weszły jej w krew. Panowie szlachta nie tylko obawiali się jej drapieżności, ale wręcz unikali z nią potyczek, bo wszak wojować z białogłową nie honor, a przegrać - despekt jeszcze większy. Zofia Opalińska – zwana przez kozaków Laszką-Diablicą. Współczesnych fascynowała jej niezwykła uroda, na którą nie miał wpływu mijający czas oraz seria zadziwiających zgonów małżonków, którzy w tajemniczych okolicznościach umierali tuż po ślubie.
Fragment książki „Wilczyce z dzikich pól”:
Teofila Chmielecka
1590–1650 WILCZYCA TEOFILA
Ranek był chłodny, choć trzeba przyznać, że wrześniowe słońce od kilku dni ostro przykładało się do pracy, jakby chciało zadośćuczynić za swoje lenistwo podczas zimnego, deszczowego lata. Wracająca samojedna z objazdu taboryskich pól wojewodzina kijowska z przyjemnością pomyślała o czekającej na nią w domu piwnej polewce z kawałkami tłustego twarogu z kminkiem, jaką miała zwyczaj spożywać na śniadanie. Głód ostro dawał o sobie znać, bo na nogach pani Teofila była już od świtania. Na dworze panowały wtedy jeszcze ponocne szarości, toteż zwykle towarzyszący jej wyprawom Jaśko ucieszył się, gdy kazała mu zostać w domu. Pewnie hultaj przysnął zaraz w kącie, zamiast brać się do roboty. Mimo ciągłego zagrożenia ze strony nieproszonych gości różnego autoramentu – nie bała się jeździć samotnie. Wdowa po sławnym na całą Rzeczpospolitą zagończyku niczego się nie bała. Żyjąc u jego boku, oswoiła się z niebezpieczeństwem i całkowicie wyzbyła trwogi. Kobieta strachliwa nie wytrzymałaby życia na rubieży. Już samo mieszkanie w skromnym dworku w wiosce blisko tatarskiego szlaku wymagało sporej odwagi, a przede wszystkim czujności. Ba, zdarzało się i tak, że spać się szło z bronią pod ręką. Wiedząc o wielkim przywiązaniu, jakim darzył ją mąż, pohańcy nieraz czaili się, by ją w łyka zagarnąć. A że strzegli jej jego podkomendni, i ona sama też potrafiła się bronić, toteż napastnicy przeważnie gorzko potem tego żałowali. Pułkownik Stefan Chmielecki, ten groźny pogromca czambułów, wódz Lachów, którym Tatarki nieposłuszne dzieci straszyły, w domowych pieleszach był spokojny i zgodny. Wszyscy dokoła kłócili się o ziemie, procesowali i zajeżdżali, tylko nie on. Jego prostej żołnierskiej duszy pieniactwo było najzupełniej obce. Raz się zdarzyło, że otrzymał pozew, ale nim doszło do sprawy, pojednał się z przeciwnikiem. Wśród szlachty mówiono, że jest skromny, uczt wystawnych nie wydaje, pieniędzmi nie szasta,
a ludziom swoim, którzy gotowi byli iść za nim w ogień, surowo zakazuje rabunków i ciemiężenia ubogich. Wielki lęk za to wzbudzał wśród Tatarów, a przy tym nie szczędził siebie i nie dbał o własne wygody, liczyła się dlań jeno służba dla Rzeczpospolitej. Bywało, że dnie i noce spędzał w stepie, karmiąc tym żywą legendę o sobie. Śpiewano o nim:Nie przestaną twojej siły Opowiadać te mogiły, Których bardzo gęste kupy Bisurmańskie cisną trupy.
Na co dzień zajęty obroną Kresów, dzielny zagończyk rzadko bywał w domu, w którym niepodzielnie rządziła pani Teofila. Doglądała nie tylko babskiego, ale i rolnego gospodarstwa, a Pan Bóg jej błogosławił. Pola dawały obfity użątek, tłuste bydło porykiwało w oborach, rącze konie pasły się na rozległych łąkach, ptasznik1 pełen był kokoszego, kaczego i indyczego rozgwaru. Dwaj synkowie rośli i oko cieszyli. Wciągnięta w męskie sprawy, miała też swój udział w przygotowaniach do zbrojnych wypadów. Na żołdzie swego patrona, pana wojewody kijowskiego Tomasza Zamoyskiego, trzymał Stefan agentów, głównie Wołochów, Greków i poturmaków. Jedni, znający tatarskie szlaki, służyli za przewodników. Inni szpiegowali w Oczakowie, Białogrodzie, Bakczysaraju czy Karasubazarze. Często to ona – najpierw w Krasnem, potem w Nowym Międzybożu, a jeszcze później w Taborówce – pod nieobecność męża nimi komenderowała. Przyjmowała tych, którzy przybywali powiadomić o ruchach nieprzyjaciela, dawała im nowe instrukcje. Tatarzy o tym wiedzieli i za to też jej nie lubili, i to bardzo. Nade wszystko jednak ceniła te chwile, kiedy mogła zdać gospodarstwo na zaufanych ludzi i samej ruszyć w step ze Stefanem. Niczym druh najwierniejszy spędzała z nim długie tygodnie pod namiotami, na granicznych czatach, w zasadzkach gotowanych na czambuły. Konno jeździła jak kozak, strzelała z rusznicy jak rajtar niemiecki, przyzwoicie władała szablą. Lubiła życie w siodle: koczowanie, szybkie przenosiny z miejsca na miejsce, ukrywanie się po komyszach, wysyłanie zwiadowców. Jej granicząca z szaleństwem odwaga i wierne stanie u boku słynnego pułkownika były głośne na całej Ukrainie. Brakowało jej tego teraz, och, jak bardzo brakowało! Już pewnie do końca życia pozostanie tylko doglądanie zasiewów, młynów, bydła i ptactwa. Dobrze chociaż, że są jeszcze poswarki z sąsiadami, które umilają życie biednej wdowy. Zbliżając się do taboryskiego dworu, pani Teofila myślała o Łukaszu. On jeden jej został, gdy choroba zabrała Stefana, bo starszy syn, Adam, zmarł jeszcze w dzieciństwie. Młodszy zaś osiągnął już wiek męski i ostatnio coraz częściej wyjeżdżał cichcem, nie opowiadając się matce, a że zwierzyny z tych wypraw nie przywoził, ich cel mógł mieć jedno imię: Katarzyna Sokołowska. Przed gankiem pani Teofila zeskoczyła z konia i rzuciła wodze Jaśkowi, rozespanemu jeszcze, choć słońce stało już wysoko na niebie. Ileż ten chłopak może spać! Nic nie rzekła, choć miała wielką ochotę go wyszturchać. Weszła do izby, śniadanie już czekało. Tak jak lubiła. Polewka piwna z twarogiem i bliny hreczane ze skwarką. (…)