Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Kultura i Historia

Szlak nadziei - odyseja Nawrockiego. Tomasz Łysiak o interesie Ojczyzny

„Szlaki Nadziei – Odyseja Wolności” – taki tytuł nosi wystawa multimedialna przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej, jeszcze przed okrągłymi, ważnymi drugowojennymi rocznicami: 80. rocznicą bitwy o Monte Cassino, 80. rocznicą walk 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka na froncie zachodnim czy przypadającą w tym roku 80. rocznicą wyzwolenia Bolonii przez 2. Korpus Polski gen. Władysława Andersa. Wystawa okazała się wielkim światowym sukcesem. Tymczasem znalazła się pod ostrzałem zarówno mediów wspierających rząd Donalda Tuska, jak i inspektorów NIK, którzy od miesięcy prowadzą w Instytucie drobiazgową, uporczywą kontrolę. Jej powód jest oczywisty – prezes IPN dr Karol Nawrocki jest kandydatem opozycji na urząd prezydenta.

Polacy pójdą do urn 18 maja, w 81. rocznicę naszego zwycięstwa pod Monte Cassino. Gdyby nie wybory, prezes IPN byłby – jak co roku – w Cassino, by pokłonić głowę przed mogiłami tysiąca walecznych, którzy polegli na ziemi włoskiej, służąc ojczyźnie. Karol Nawrocki już od początku swojej misji w Instytucie Pamięci Narodowej przyjął, jako swój zasadniczy, główny temat dotyczący wypełniania luki w obszarze pamięci historycznej, właśnie kwestie udziału Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w walkach o wolność „naszą i waszą”. Można znaleźć ku temu kilka ważnych powodów. Pierwszym z nich jest fakt, iż walki Polaków w ramach koalicji państw sojuszniczych odbywały się na kilku frontach, a każdy z nich przyniósł nam chwałę, stawiając polskich żołnierzy wśród najwybitniejszych przedstawicieli narodów biorących udział w II wojnie światowej. Traf chciał, że akurat 80. rocznica jej zakończenia zastała nas dziś w sytuacji, w której rząd polski nie myśli pod kątem interesu ojczyzny, zarówno na niwie polityki historycznej, jak i bieżącej. 

Reklama

Zdrada sojuszników

Z jednej strony mamy więc na szali olbrzymie straty, liczone w miliardach euro, jakich doznała Polska od niemieckich okupantów, a z drugiej polski wysiłek na frontach II wojny światowej u boku sojuszników. Jako pierwsi, idąc chronologicznie, zapisali najchwalebniejszą kartę nasi piloci z dywizjonów myśliwskich bijących się o Wielką Brytanię w 1940 roku. W czerwcu 1946 roku zostali oni, jako jedyni z Polaków, „zaproszeni” na wielką Paradę Zwycięstwa w Londynie, lecz mieli iść wśród lotników brytyjskich. Pozostałych polskich żołnierzy – pancerniaków gen. Maczka czy bohaterów spod Monte Cassino, Ankony i Bolonii – Anglicy nie zaprosili, obawiając się reakcji Stalina. Nie dość, że po Teheranie i Jałcie cały kraj wpadł w ręce Związku Sowieckiego, to jeszcze żołnierzy z naszywką „Poland” na ramieniu potraktowano fatalnie również w sferze symbolicznej. Projekt „Szlaki Nadziei – Odyseja Wolności” wypełnia w tej mierze ziejącą od dziesięcioleci dziurę w obszarze pamięci i, co ważne, jest skierowany nie tylko do Polek i Polaków w kraju, lecz także do zagranicy. Wystawa „Szlaki Nadziei” „jeździła” i „jeździ” do dzisiaj nie tylko tam, gdzie Polacy walczyli w czasie wojny, lecz także tam, dokąd prowadziły ich tułacze drogi. W tym sensie dociera ona z jednej strony do rodzin potomków żołnierzy czy cywili, którzy trafiali w różne zakątki świata w związku z wojenną zawieruchą, z drugiej – do krajów, które albo były naszym sojusznikiem w walce i których narody przelewały z nami krew, albo też do krajów, które naszych tułaczy, naszych idących daleką drogą ku Polsce pielgrzymów, nasze sieroty i wdowy, przygarniały i otaczały opieką. Stąd obecność tej (znakomitej zresztą z punktu widzenia merytorycznego i formalnego) wystawy w takich państwach jak Nowa Zelandia, Republika Południowej Afryki czy Iran. 

Armia ludzi wolnych 

Tu wchodzimy w obszar drugiej, niezmiernie istotnej sprawy związanej z jednej strony z naszą polityką historyczną, polityką pamięci, a z drugiej – z polityką budowania dobrego wizerunku Polski współczesnej za granicą. 

Wyjątkowość historii żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, bijących się w walkach o Monte Cassino, polegała na tym, iż byli oni w większość niedawnymi jeszcze więźniami łagrów, sowieckich więzień czy zesłańcami na Syberię. Istnym cudem było to, iż na mocy układu Sikorski–Majski, i następującej po niej umowie wojskowej, która przewidywała utworzenie na terytorium Związku Sowieckiego polskiego wojska mającego w zamierzeniu bić się z Niemcami u boku Armii Czerwonej, udało się generałowi Andersowi to wojsko wyprowadzić z „nieludzkiej ziemi”. Trafiali do punktów werbunkowych w okolicach Buzułuku, Tockoje i Tatiszczewa, a w późniejszym etapie do Uzbekistanu. Przychodzili w łachmanach, wychudzeni, wygłodniali, chorzy. A przecież wielu nie dotarło – umierali po drodze z wycieńczenia. Z tej armii „niewolników” generał Anders uczynił armię ludzi wolnych. Co ważne, wraz z wojskiem odpłynęły w stronę Iranu na statkach tysiące uratowanych cywili – kobiet, dzieci, osób starszych, sierot. Trafiali oni potem w różne miejsca na ziemi, a szlak każdego z nich to temat na odrębne opowieści. Wszystkich jednak żywiła nadzieja na powrót do wolnej Polski.

Rozkaz gen. Leese’a

Poprzez Iran, Irak i Palestynę, gdzie powstała Armia Polska na Wschodzie, a w ramach niej 2. Korpus Polski, trafili w końcu – w grudniu 1943 i w lutym 1944 roku – do Włoch. Byli już wówczas połączeni w jedno „ciało” wojenne z bohaterami spod Tobruku, żołnierzami Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Wzięli udział w najkrwawszej i najdłuższej bitwie lądowej frontu zachodniego. Rodzi się wówczas najgłębszy sens opowieści – czyn bojowy 2. Korpusu. 

Kiedy generał Oliver Leese, dowódca 8. Armii (w której skład wchodził nasz 2. Korpus Polski), zaprosił generała Andersa do swojej kwatery w Vinchiaturo, żeby mu przedstawić plan ostatniej, czwartej bitwy o Monte Cassino, wskazał Polakom cel najtrudniejszy – klasztor i wzgórza dokoła niego, na których już krwawiły dywizje amerykańskie, hinduskie, angielskie. Ale Leese wydał Andersowi rozkaz w sposób szczególny: pozwolił mu bowiem go nie przyjąć. Oczywiście nadmienił też, iż wtedy wykona to zadanie ktoś inny, a 2. Korpus będzie walczyć na innym odcinku. Ale dlaczego w ogóle wykazał się taką kurtuazją? Otóż wiedział on, jaką drogę mają za sobą Polacy i ile już wycierpieli. Pisał o tym w swoich listach z frontu do żony, wykazując się dużą dozą empatii. 

Przywrócić pamięć

Nieśli więc Polacy ze sobą „wiadomość”, sami sobą świadczyli o tym, co spotkało Polskę w tej wojnie, już od września 1939 roku, kiedy rzuciły się na nas dwa totalitarne mocarstwa – Niemcy i Sowieci. To właśnie opowieść o prawdziwej twarzy czerwonego potwora miała ogromne znaczenie – szczególnie w sytuacji, w której ZSRS stał się po 1941 roku sojusznikiem mocarstw zachodnich. Jednak trudno było w owym czasie z tą opowieścią się przebić. Nawet wiadomości o Katyniu w jakiejś mierze stały się, dla Brytyjczyków i Churchilla, problemem, gdyż wsadzały kij w szprychy współpracy ze Stalinem. Jeśli jest szansa właśnie teraz, po 80 latach, wiele tych wątków poruszyć – to właśnie m.in. za pomocą takiej wystawy. I nie po to, by uprawiać jakąś nadętą martyrologię, lecz by zwrócić uwagę ludziom na Zachodzie, jak wiele zawdzięczają Polakom i jak wiele Polakom są nadal winni, gdyż opuścili nas w najtrudniejszej i najważniejszej godzinie – końca wojny i zapanowania pokoju. Jakże dziwią się, choćby Włosi, z którymi często rozmawiam, że my w Polsce tak naprawdę żyliśmy w świecie paradoksu: owszem, wojna w 1945 roku się skończyła, owszem, panował pokój, lecz wolności Polska nie odzyskała. 

Braterstwo broni

I wreszcie niezmiernie ważna sprawa – na frontach II wojny światowej walczyliśmy ramię w ramię z aliantami. Naszymi „braćmi” w szeregach stawali się Amerykanie, Brytyjczycy, Nowozelandczycy, Hindusi. Takie braterstwo broni cementuje, a jest szczególnie cenne wtedy, gdy wysiłek i przelana krew służą nie tylko wspólnemu celowi, lecz także wyrastają ze wspólnych fundamentów i wartości. I właśnie to jeden z poziomów, na którym należy opowiadać historię Polski światu – przez nawiązanie do wspólnej walki o Wolność. Nie będą nas słuchać wtedy, gdy będziemy na siłę budować swoją wyjątkowość, inność czy też malować obraz cierpiętniczy (nawet jeśli jest prawdziwy). Zaczną nas słuchać, jeśli powiemy: byliśmy razem, walczyliśmy razem, jesteśmy wdzięczni za wasze poświęcenie, lecz zwróćcie uwagę na nasze.   

Wszystko razem splata się w absolutnie rewelacyjną całość, jeśli chodzi – mówiąc bardzo pragmatycznie – o możliwość „wykorzystania” takiej historii do kreowania naszej polityki historycznej skierowanej „na zewnątrz”. 

Za stworzenie multimedialnej, fantastycznej wystawy, jeżdżącej po całym świecie i opowiadającej o Polsce i Polakach, tak że inni chcą nas słuchać i chcą dowiadywać się o polskiej historii, należałyby się ordery. 

Zamiast tego są uporczywe, destabilizujące całą instytucję kontrole NIK. Ich jedynym celem jest uderzenie w prezesa instytucji, który ośmielił się rzucić rękawicę rządzącej obecnie w Polsce ekipie i wystartować w wyborach prezydenckich. Próbuje się więc go zniszczyć wszelkimi sposobami. Nie wiedzą jednak owi spece od „demokracji walczącej”, iż Szlaki Nadziei to były życiowe drogi ludzi, których nie było w stanie złamać nic – ani niemiecka buta, ani sowiecka pięść i nahajka. Karol Nawrocki świadomie podjął ich dziedzictwo. W wystąpieniu na zakończenie debaty w Telewizji Republika prezes IPN powiedział:

„Apeluję do Was wszystkich – aby każdy z Was 18 maja miał swoje Monte Casino, niezależnie od ognia artyleryjskiego. 18 maja zawiesimy biało-czerwoną na wzgórzu, któremu na imię Polska. Proszę Was o głos”.

Źródło: Gazeta Polska
Reklama