Polacy pójdą do urn 18 maja, w 81. rocznicę naszego zwycięstwa pod Monte Cassino. Gdyby nie wybory, prezes IPN byłby – jak co roku – w Cassino, by pokłonić głowę przed mogiłami tysiąca walecznych, którzy polegli na ziemi włoskiej, służąc ojczyźnie. Karol Nawrocki już od początku swojej misji w Instytucie Pamięci Narodowej przyjął, jako swój zasadniczy, główny temat dotyczący wypełniania luki w obszarze pamięci historycznej, właśnie kwestie udziału Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w walkach o wolność „naszą i waszą”. Można znaleźć ku temu kilka ważnych powodów. Pierwszym z nich jest fakt, iż walki Polaków w ramach koalicji państw sojuszniczych odbywały się na kilku frontach, a każdy z nich przyniósł nam chwałę, stawiając polskich żołnierzy wśród najwybitniejszych przedstawicieli narodów biorących udział w II wojnie światowej. Traf chciał, że akurat 80. rocznica jej zakończenia zastała nas dziś w sytuacji, w której rząd polski nie myśli pod kątem interesu ojczyzny, zarówno na niwie polityki historycznej, jak i bieżącej.
Zdrada sojuszników
Z jednej strony mamy więc na szali olbrzymie straty, liczone w miliardach euro, jakich doznała Polska od niemieckich okupantów, a z drugiej polski wysiłek na frontach II wojny światowej u boku sojuszników. Jako pierwsi, idąc chronologicznie, zapisali najchwalebniejszą kartę nasi piloci z dywizjonów myśliwskich bijących się o Wielką Brytanię w 1940 roku. W czerwcu 1946 roku zostali oni, jako jedyni z Polaków, „zaproszeni” na wielką Paradę Zwycięstwa w Londynie, lecz mieli iść wśród lotników brytyjskich. Pozostałych polskich żołnierzy – pancerniaków gen. Maczka czy bohaterów spod Monte Cassino, Ankony i Bolonii – Anglicy nie zaprosili, obawiając się reakcji Stalina. Nie dość, że po Teheranie i Jałcie cały kraj wpadł w ręce Związku Sowieckiego, to jeszcze żołnierzy z naszywką „Poland” na ramieniu potraktowano fatalnie również w sferze symbolicznej. Projekt „Szlaki Nadziei – Odyseja Wolności” wypełnia w tej mierze ziejącą od dziesięcioleci dziurę w obszarze pamięci i, co ważne, jest skierowany nie tylko do Polek i Polaków w kraju, lecz także do zagranicy. Wystawa „Szlaki Nadziei” „jeździła” i „jeździ” do dzisiaj nie tylko tam, gdzie Polacy walczyli w czasie wojny, lecz także tam, dokąd prowadziły ich tułacze drogi. W tym sensie dociera ona z jednej strony do rodzin potomków żołnierzy czy cywili, którzy trafiali w różne zakątki świata w związku z wojenną zawieruchą, z drugiej – do krajów, które albo były naszym sojusznikiem w walce i których narody przelewały z nami krew, albo też do krajów, które naszych tułaczy, naszych idących daleką drogą ku Polsce pielgrzymów, nasze sieroty i wdowy, przygarniały i otaczały opieką. Stąd obecność tej (znakomitej zresztą z punktu widzenia merytorycznego i formalnego) wystawy w takich państwach jak Nowa Zelandia, Republika Południowej Afryki czy Iran.
Armia ludzi wolnych
Tu wchodzimy w obszar drugiej, niezmiernie istotnej sprawy związanej z jednej strony z naszą polityką historyczną, polityką pamięci, a z drugiej – z polityką budowania dobrego wizerunku Polski współczesnej za granicą.
Wyjątkowość historii żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, bijących się w walkach o Monte Cassino, polegała na tym, iż byli oni w większość niedawnymi jeszcze więźniami łagrów, sowieckich więzień czy zesłańcami na Syberię. Istnym cudem było to, iż na mocy układu Sikorski–Majski, i następującej po niej umowie wojskowej, która przewidywała utworzenie na terytorium Związku Sowieckiego polskiego wojska mającego w zamierzeniu bić się z Niemcami u boku Armii Czerwonej, udało się generałowi Andersowi to wojsko wyprowadzić z „nieludzkiej ziemi”. Trafiali do punktów werbunkowych w okolicach Buzułuku, Tockoje i Tatiszczewa, a w późniejszym etapie do Uzbekistanu. Przychodzili w łachmanach, wychudzeni, wygłodniali, chorzy. A przecież wielu nie dotarło – umierali po drodze z wycieńczenia. Z tej armii „niewolników” generał Anders uczynił armię ludzi wolnych. Co ważne, wraz z wojskiem odpłynęły w stronę Iranu na statkach tysiące uratowanych cywili – kobiet, dzieci, osób starszych, sierot. Trafiali oni potem w różne miejsca na ziemi, a szlak każdego z nich to temat na odrębne opowieści. Wszystkich jednak żywiła nadzieja na powrót do wolnej Polski.
Rozkaz gen. Leese’a
Poprzez Iran, Irak i Palestynę, gdzie powstała Armia Polska na Wschodzie, a w ramach niej 2. Korpus Polski, trafili w końcu – w grudniu 1943 i w lutym 1944 roku – do Włoch. Byli już wówczas połączeni w jedno „ciało” wojenne z bohaterami spod Tobruku, żołnierzami Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Wzięli udział w najkrwawszej i najdłuższej bitwie lądowej frontu zachodniego. Rodzi się wówczas najgłębszy sens opowieści – czyn bojowy 2. Korpusu.
Kiedy generał Oliver Leese, dowódca 8. Armii (w której skład wchodził nasz 2. Korpus Polski), zaprosił generała Andersa do swojej kwatery w Vinchiaturo, żeby mu przedstawić plan ostatniej, czwartej bitwy o Monte Cassino, wskazał Polakom cel najtrudniejszy – klasztor i wzgórza dokoła niego, na których już krwawiły dywizje amerykańskie, hinduskie, angielskie. Ale Leese wydał Andersowi rozkaz w sposób szczególny: pozwolił mu bowiem go nie przyjąć. Oczywiście nadmienił też, iż wtedy wykona to zadanie ktoś inny, a 2. Korpus będzie walczyć na innym odcinku. Ale dlaczego w ogóle wykazał się taką kurtuazją? Otóż wiedział on, jaką drogę mają za sobą Polacy i ile już wycierpieli. Pisał o tym w swoich listach z frontu do żony, wykazując się dużą dozą empatii.
Przywrócić pamięć
Nieśli więc Polacy ze sobą „wiadomość”, sami sobą świadczyli o tym, co spotkało Polskę w tej wojnie, już od września 1939 roku, kiedy rzuciły się na nas dwa totalitarne mocarstwa – Niemcy i Sowieci. To właśnie opowieść o prawdziwej twarzy czerwonego potwora miała ogromne znaczenie – szczególnie w sytuacji, w której ZSRS stał się po 1941 roku sojusznikiem mocarstw zachodnich. Jednak trudno było w owym czasie z tą opowieścią się przebić. Nawet wiadomości o Katyniu w jakiejś mierze stały się, dla Brytyjczyków i Churchilla, problemem, gdyż wsadzały kij w szprychy współpracy ze Stalinem. Jeśli jest szansa właśnie teraz, po 80 latach, wiele tych wątków poruszyć – to właśnie m.in. za pomocą takiej wystawy. I nie po to, by uprawiać jakąś nadętą martyrologię, lecz by zwrócić uwagę ludziom na Zachodzie, jak wiele zawdzięczają Polakom i jak wiele Polakom są nadal winni, gdyż opuścili nas w najtrudniejszej i najważniejszej godzinie – końca wojny i zapanowania pokoju. Jakże dziwią się, choćby Włosi, z którymi często rozmawiam, że my w Polsce tak naprawdę żyliśmy w świecie paradoksu: owszem, wojna w 1945 roku się skończyła, owszem, panował pokój, lecz wolności Polska nie odzyskała.
Braterstwo broni
I wreszcie niezmiernie ważna sprawa – na frontach II wojny światowej walczyliśmy ramię w ramię z aliantami. Naszymi „braćmi” w szeregach stawali się Amerykanie, Brytyjczycy, Nowozelandczycy, Hindusi. Takie braterstwo broni cementuje, a jest szczególnie cenne wtedy, gdy wysiłek i przelana krew służą nie tylko wspólnemu celowi, lecz także wyrastają ze wspólnych fundamentów i wartości. I właśnie to jeden z poziomów, na którym należy opowiadać historię Polski światu – przez nawiązanie do wspólnej walki o Wolność. Nie będą nas słuchać wtedy, gdy będziemy na siłę budować swoją wyjątkowość, inność czy też malować obraz cierpiętniczy (nawet jeśli jest prawdziwy). Zaczną nas słuchać, jeśli powiemy: byliśmy razem, walczyliśmy razem, jesteśmy wdzięczni za wasze poświęcenie, lecz zwróćcie uwagę na nasze.
Wszystko razem splata się w absolutnie rewelacyjną całość, jeśli chodzi – mówiąc bardzo pragmatycznie – o możliwość „wykorzystania” takiej historii do kreowania naszej polityki historycznej skierowanej „na zewnątrz”.
Za stworzenie multimedialnej, fantastycznej wystawy, jeżdżącej po całym świecie i opowiadającej o Polsce i Polakach, tak że inni chcą nas słuchać i chcą dowiadywać się o polskiej historii, należałyby się ordery.
Zamiast tego są uporczywe, destabilizujące całą instytucję kontrole NIK. Ich jedynym celem jest uderzenie w prezesa instytucji, który ośmielił się rzucić rękawicę rządzącej obecnie w Polsce ekipie i wystartować w wyborach prezydenckich. Próbuje się więc go zniszczyć wszelkimi sposobami. Nie wiedzą jednak owi spece od „demokracji walczącej”, iż Szlaki Nadziei to były życiowe drogi ludzi, których nie było w stanie złamać nic – ani niemiecka buta, ani sowiecka pięść i nahajka. Karol Nawrocki świadomie podjął ich dziedzictwo. W wystąpieniu na zakończenie debaty w Telewizji Republika prezes IPN powiedział:
„Apeluję do Was wszystkich – aby każdy z Was 18 maja miał swoje Monte Casino, niezależnie od ognia artyleryjskiego. 18 maja zawiesimy biało-czerwoną na wzgórzu, któremu na imię Polska. Proszę Was o głos”.
Już jest, najnowszy numer tygodnika #GazetaPolska!
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) May 14, 2025
Obejrzyj spot i zobacz co przygotowaliśmy.
Zobacz więcej 🫵🏻na https://t.co/OnIeddfVvX oraz w wygodnej prenumeracie dostępnej na https://t.co/4iBN2D7fFX pic.twitter.com/51MzEjSPQM