Ich postawa po klęsce smoleńskiej jest już zupełnie inna niż wówczas, gdy wykorzystując moment śmierci Zygmunta III Wazy, uderzyli na ziemie Rzeczypospolitej. Przeliczyli się jednak w swych kalkulacjach, gdyż nowo wybrany król Władysław IV od razu zobowiązał się do uwolnienia Smoleńszczyzny od moskiewskich wojsk i udało mu się przerwać trwające od miesięcy oblężenie Michaiła Szeina, rosyjskiego dowódcy.
Poselstwo polskie, któremu przewodził kanclerz Jakub Zadzik, spotkało się z posłami rosyjskimi i Fiodorem Szeremietiewem na czele – 30 kwietnia w Polanowie. Rozmowy nie były łatwe, ale ostatecznie półtora miesiąca później uzgodniono kompromis. W jego wyniku 14 czerwca 1634 r. podpisano pokój. Polacy uznali legalność wyboru cara Michała, a Władysław IV zrzekł się swoich praw do moskiewskiego tronu, otrzymując tytułem rekompensaty 20 tys. rubli. Ponadto wprowadzono wolny handel i ustanowiono sądy pograniczne. Potwierdzono przynależność do Rzeczpospolitej terenów, które przypadły jej po rozejmie w Dywilinie, tzn. przy Wielkim Księstwie Litewskim pozostało województwo smoleńskie, a przy Koronie - ziemia czernichowska i siewierska. Car z kolei zrzekł się swych roszczeń do polskich Inflant, Estonii oraz Księstwa Kurlandii i Semigalii. Rosja miała wypłacić kontrybucję wojenną w wysokości 200 tys. rubli w srebrze.
Jednak to, co ładnie wyglądało na papierze, w rzeczywistości nie przedstawiało się już tak różowo. Granice w terenie wytyczano ponad 10 lat i były one nieustannie przedmiotem sporów. Powoływano kolejne komisje, a Rosja nie zawahała się nawet przed posługiwaniem się sfałszowaną kopią traktatu, licząc na krótką pamięć przeciwnika. Te wieloletnie uniki cara i jego dyplomatów spowodowały m.in. włączenie do języka polskiego określenia „grecka wiara” jako synonimu niesłowności i niedotrzymywania zobowiązań.
Reklama