Nowe technologie: z jednej strony potrafią ocalić nam życie, z drugiej - zrujnować je. Przed czym przestrzegają nas twórcy serialu „Czarne lustro”?
Kiedy ponad 20 lat temu, 11 maja 1997 r. najlepszy szachista świata Garri Kasparow przegrał rozgrywkę z komputerem, w dziejach świata otworzył się nowy rozdział, który śmiało mógłby się nazywać „Maszyna pokonuje człowieka”. Podobne wydarzenie miało miejsce zaledwie kilka miesięcy temu, 27 maja 2017 r., gdy program komputerowy AlphaGo pokonał w meczu Ke Jie, mistrza starochińskiej planszówki „go”. Te pozornie niewinne przykłady świadczą o ogromnym postępie technologicznym, który niesie za sobą tyle samo udogodnień, co niebezpieczeństw, o czym przypominają nam twórcy serialu „Black mirror” („Czarne lustro”). Najnowszy, czwarty sezon wyprodukowanej przez Netflix serii miał swoją premierę 29 grudnia ubiegłego roku.
Głównym pomysłodawcą „Czarnego lustra” jest Charlie Brooker, brytyjski satyryk i pisarz. Dwa pierwsze sezony składały się z zaledwie trzech odcinków, trzeci miał ich już sześć. Tyle samo ma najnowsza, czwarta odsłona bijącego rekordy oglądalności serialu, z czego każdy odcinek jest niezależnym od reszty „minifilmem” i każdy w mniejszym lub większym stopniu opowiada o wzajemnym przenikaniu się świata ludzi i sztucznej inteligencji, która coraz bardziej wdziera się w nasze życie. Lwia część ukazanych w „Czarnym lustrze” rozwiązań wydaje się niewinna, a czasem wręcz genialna - który z rodziców nie chciałby posługiwać się inteligentnym panelem informującym na bieżąco o tym, gdzie przebywa i co robi ich pociecha oraz w jakiej kondycji jest jej zdrowie? Czy możliwość skorzystania z systemu randkowego, który na podstawie specjalnych pomiarów dobiera nam idealnie dopasowanego partnera nie brzmi kusząco? A co z urządzeniem, które pozwala zatopić się w czyichś wspomnieniach? Czy policjant, agent ubezpieczeniowy lub psychoterapeuta pogardziliby takim wynalazkiem?
Przytoczone wyżej przykłady to zaledwie część tego, co proponują nam twórcy „Czarnego lustra” w nowym sezonie. Schemat odcinka jest zwykle ten sam - jesteśmy zaznajamiani z jakąś technologiczną nowinką, która w zamiarze ma ułatwiać życie, ale podskórnie czujemy, że „coś jest nie tak”. I ostatecznie nie mylimy się - każde „cudowne” rozwiązanie ma jakieś „ale”: nagle okazuje się, że totalny wgląd w życie naszego dziecka może okazać się bardzo rozczarowujący, bezwzględne reguły cyfrowego systemu randkowego nie przekładają się na niedefiniowalną za pomocą kodu ludzką miłość, a „odtwarzacz wspomnień” potrafi wydobyć coś, czego wolelibyśmy nigdy nie zobaczyć. W „Black mirror” niczym w „Alicji w krainie czarów” przenosimy się w świat iluzji, w przypadku serialu o tyle bardziej niepokojący, bo wcale nie tak bardzo odległy.
Oglądając „Czarne lustro” widzimy tak naprawdę siebie, nasze dzieci lub wnuki bezradne wobec postępującej innowacyjności. Podobnie jak w obrazie „Jak w zwierciadle” Ingmara Bergmana z 1961 roku, tematem przewodnim jest charakterystyczna dla Zachodu wewnętrzna pustka kontrastująca z dobrobytem materialnym i maniakalna wręcz potrzeba kontroli wszystkie wokół. W osadzonej w przyszłości serii Charliego Brookera wybrzmiewa to szczególnie wymownie. Znamienne są też słowa jednej z bohaterek, skojarzonej z partnerem przez wspomniany wcześniej system randkowy, która mówi o tym, że dawniej musiało być „dziwnie”: ludzie, chcąc się poznać, sami do siebie zagadywali, a gdy poszło coś nie tak, również sami musieli zdobywać się na zakończenie związku. Czy to nie wydaje się znajome? Dziś, w 2018 roku i w świecie aplikacji, za pomocą których dajemy lub odbieramy szansę potencjalnym kandydatom na męża lub żonę jednym ruchem kciuka, wymowa „Black mirror” brzmi jak ponury śmiech z przyszłości.
Podobno gdzieś na świecie testowany jest już projekt ogrzewania biur polegający na tworzeniu chmur ciepła lub zimna przyporządkowanych pracownikom wedle ich indywidualnych preferencji. W Stanach Zjednoczonych, hitami zeszłego roku okazały się naszyjniki ostrzegające przed nadmiernym promieniowaniem UV i inteligentne… szczotki do włosów, które połączone ze smartfonem diagnozują stan włosów i skóry głowy, wysyłając użytkownikowi informację o zalecanej kuracji. Ktoś powie, że tym wynalazkom nadal daleko do przedstawianych w „Czarnym lustrze” przeszczepów ludzkiej świadomości i rozmów ze zmarłymi, ale pytanie, które zdają się stawiać twórcy wcale nie brzmi „kiedy”, lecz „czy”. Czy pozwolimy na to, by nowe technologie zawładnęły nami na tyle, że staną się dla nas niebezpieczne? Gdzie przebiega granica człowieczeństwa i na ile ingerencja współczesnych rozwiązań w nasze ciała i umysły nie odziera nas z godności? Odnosząc to pytanie do tak aktualnych problemów jak chociażby in-vitro, eutanazja czy aborcja eugeniczna, trudno nie potraktować przesłania „Czarnego lustra” jako swoistego ostrzeżenia, a przynajmniej przyczynku do refleksji.