Każdy z nas ma ten obraz w głowie: dwóch rewolwerowców stoi naprzeciwko na piaszczystej drodze przecinającej miasteczko. Wpatrzeni w siebie, skupieni, powoli sięgają do kabur pistoletów, by za chwilę zmierzyć się w pojedynku na refleks. Zwycięzca odejdzie żywy, przegrany nie dostąpi tego zaszczytu. To walka na śmierć i życie, akt mordu i agresji, a jednak - za sprawą poetyckich przedstawień wszelakich „westernów” – owiany aurą mitu, legendy. Nie inaczej stało się z pierwszym pojedynkiem rewolwerowców, rozegranym pomiędzy Dzikim Billem Hickockiem a Davisem K. Tuttem, 21 lipca 1865 roku.
Bill Hickock, urodzony w 1837 roku w stanie Illinois, zapisał się w historii jako ikona Dzikiego Zachodu. Ten żywiołowy, wybuchowy mężczyzna już od małego obcował z bronią palną, biorąc udział w polowaniach; mając ledwie czternaście lat założył gwiazdę szeryfa. Służąc w armii podczas wojny secesyjnej niejednokrotnie przechwalał się, że sam jeden zastrzelił przynajmniej setkę żołnierzy wroga. Prawdopodobnie niewiele w tych słowach było z prawdy, ale legenda na temat jego „skuteczności”, a także krwiożerczości, rosła z każdą kolejną plotką i każdą opowiedzianą historią. Przydomek „Dziki” przylgnął do Hickocka po potrójnym morderstwie, którego rozwścieczony dokonał na pracownikach firmy przewozowej Overland Stage Company, bo ci przezwali go „Kaczorem Billem”. Za czyn ten został uniewinniony, uznano jego tłumaczenie, że działał… w „obronie własnej”.
To właśnie Dzikiemu Billowi przypadł udział w pierwszym pełnoprawnym pojedynku rewolwerowym – 21 lipca 1865 roku stanęło naprzeciwko siebie dwóch uzbrojonych w rewolwery mężczyzn, dawnych przyjaciół, by zadośćuczynić zwadzie, która rozpętała się między nimi. Jak to częstokroć bywa: poszło o dziewczynę. Hickock miał ją rzekomo odbić Tuttowi, a kłótnia sięgnęła zenitu podczas gry w pokera, kiedy to Davis wziął w zastaw cenny dla Billa pamiątkowy zegarek. Dziki Bill zabronił mu pokazywania się publicznie z ową zdobyczą, ale Tutt ostentacyjnie przespacerował się z zegarkiem po ulicach miasta Springfield. Cierpliwość Dzikiego Billa skończyła się, a panowie stanęli naprzeciw siebie nie wiedząc, że zdarzenie to na stałe zapisze się w historii świata. Hickock pojedynek wygrał, choć ponoć to jego przeciwnik pierwszy sięgnął po broń.
Bill po raz kolejny uniknął skazania i w dodatku z niejasnych powodów uniewinniony. Wreszcie jednak i jego dosięgła ręka sprawiedliwości. Brutalnej sprawiedliwości, godnej Dzikiego Zachodu. I być może w takim opisie więcej jest prawdy na temat tamtych czasów: został bowiem postrzelony w plecy przez lokalnego pijaczynę podczas gry w pokera. Gdy zabójca Dzikiego Billa oddawał strzały w nieświadomego zagrożenia mężczyznę, krzyczał podobno: „Masz, ty cholerny parszywcu!”. To właśnie takie sytuacje zdarzały się częściej niż obrośnięte legendą romantyczne pojedynki w południowym słońcu.
Jack McCall, który zabił Hickoka
Wieść głosi, że kiedy Bill Hickok umierał, w dłoni trzymał następujące karty: „dwa asy, dwie ósemki i damę”. Od tamtej pory takie rozdanie w pokerze nazywa się „Trupią Ręką”. Trupią, bo obarczoną prawdziwą dzikością tamtych czasów, dzikością w istocie godną Dzikiego Billa, mordercy, o którym opowiada się legendy.