W sobotę poznaliśmy polskiego reprezentanta w tegorocznym 63 Konkursie Piosenki Eurowizji. Między 8 a 12 maja w Lizbonie po słowie „Poland” pojawi się polsko-szwedzki tandem Gromee i Lukas Meijer z piosenką „Light Me Up”. Zasłużenie - pisze na łamach \"Gazety Polskiej Codziennie\" Piotr Iwicki.
Sobotnie prezentacje polskich eliminacji otworzył Paweł Stasiak z Papa D. czyli filar Papa Dance, teraz funkcjonujący pod pseudonimem Pablosson. O piosence „Sunflower” powinniśmy jak najszybciej zapomnieć. Przyrównanie jej do disco polo jest obrazą dla disco polo. Marta Gałuszewska w piosence „Why Don’t We Go” będącej anglojęzyczną wersją „Nie mów mi nie”, miała świetny refren, trochę w duchu Margaret. Mogły też zachwycić kolorowe włosy artystki, i dzięki nim zapadnie nam ona na dłużej w pamięci. Wielu stawiało na Maję Hyży i jej „Skin (Błysk)”. Nie pomogła pięcioosobowa armia kompozytorów piosenki acz chwała za to, że była ona stuprocentowo polska. Future Folk „Krakowiacy i górale”, zdecydowanie zawiedli. Taka propozycja mogła dać efekt przebijając się przez eurowizyjną sztampę już tam, w Lizbonie. No ale najpierw trzeba wygrać u siebie. Nie udało się. Trema? Nie lepiej było za chwilę. Kiedy już myślałem, że Isabell Otrębus w piosence „Delirium” zaczyna czuć scenę i wychodzi z niedoskonałości intonacyjnych, jak na złość w to nieczyste śpiewanie piosenkarka wróciła. Dobry kawałek, wykonanie – dyskwalifikacja. Występujący po niej Gromee czyli Andrzej Gromala i Lukas Meijer z „Light Me Up” pokazali, że wiedzą co to festiwalowa piosenka konwencji Eurowizji i telewizji muzycznych. W 50-procentach polska a w drugiej połowie ukazująca istotny wkład szwedzkiej piosenkarskiej myśli technologicznej czy może raczej koncepcyjnej.
Świetne przyjęcie nie zdeprymowało zespołu Happy Prince, którego „Don’t Let Go” zabrzmiało trochę jak mroczne A-ha. Choć sam Jakub Prachowski nie jest Mortenem Harketem, to w gronie polskich propozycji ta propozycja wybijała się ponad sztampę. Piszę polskich, bo warto dodać, że była to stuprocentowo polska piosenka. I wreszcie kolejna mocna pozycja - Saszan z „Nie chcę Ciebie mniej” Piotra Siejki i Małgorzaty Uściłowskiej, warto dodać, że to ten tandem był częścią twórczego kwintetu odpowiadającego za piosenkę Mai Hyży. Wysoka pozycja Saszan w ostatecznym werdykcie, zasłużona. Na pewno osobowością eliminacji była Ifi Ude a „Love Is Stronger” polsko-nigeryjskiej artystki to na pewno jeden z najlepszych momentów tego wieczoru, świetny pop z silnym fundamentem r’n’b. Ude pięknie wirowała w finale utworu. Niemal jak derwisz. Na koniec pojawiła się Monika Urlik której „Momentum” było do bólu eurowizyjne, przewidywalne acz dobrze zaśpiewane. Zapamiętam na pewno to, że Urlik ma prawdziwie znakomity głos.
Bohaterem wieczoru był też gość ze Szwecji - Måns Petter Albert Sahlén Zelmerlöw czyli zwycięzca konkursu Eurowizji, tego który za sprawą rok wcześniejszego sukcesu Toma Nuewirtha czyli Conchity Wurst odbył się w Wiedniu. Dobre piosenki - przerywniki, świetna reakcja publiczności. Brawo.
Jeśli zagłębić się w wyniki punktacji, można zauważyć, że byli pewniacy, choć różnorodność zaprocentowała tym, że jurorzy w sumie postawili na zdecydowaną trójkę, najbardziej dopieszczając Happy Prince, drugą Ifi Ude, trzeci był Gromee. I przyznam, że taki wynik moim zdaniem oddawał artystyczny aspekt wykonań koncertowych. Happy Prince zyskał uznanie Maryli Rodowicz, Kasi Moś i Stefano Terrazzino, Jan Borysewicz dały wygraną Monice Urlik a Gromee zdobył serce producenta o pseudonimie Tabb. Gdy wyrok jury połączono z telefonicznym Vox populi vox Dei telewidzów, jednym punktem wygrał Gromee (20 pkt) z Happy Prince (19), a Monika Urlik (17) przeskoczyła Ifi Ude (16). Ostatecznie (łącznie jury + telewidzowie) 14 pkt. dostała Monika Gałuszewska, 9 punktów dla Saszan to istna czara goryczy (wielu uznawało ją za faworytkę), ale na pewno nie mniejsza niż 7 oczek dla Mai Hyży, która dostała tyle samo punktówco Future Folk. Konkursowy ogon stanowiła Isabell Otrębus a szyld „koniec wyścigu” przypadł w udziale Pablossonowi. Cóż, zakwalifikowanie tej piosenki można potraktować jako wstyd dla selekcjonerów, bowiem nie da się ożywić trupa powiewającego brakiem scenicznej wiarygodności. Finałowe dwa punkty pokazują, że zarówno u jurorów jak i telewidzów był najgorszym wykonawcą. Niestety, sobotni wieczór był pechowy dla Future Folk. Niedoskonałość intonacyjna, znacznie wykraczająca za typową, góralską manierę wokalną i dziwna sztywność, pogrzebały zespół.
Polskie eliminacje jeszcze zanim się zaczęły, wzbudziły emocje. Niezdrowe. Otóż z dziesięciu piosenek, tylko cztery były całkowicie polskie. Pozostałe były albo efektem pracy połączonych sił polsko-zagranicznych, bądź wręcz były produktem stricte zagranicznym, wykonanym przez Polaków. Oczywiście wszystko zgodnie z regulaminem, tym samym, który sprawia, że Margaret startuje w eliminacjach szwedzkich a Australia jest uczestnikiem konkursu na jej Antypodach. I choć trzymam kciuki za Gromeego w Lizbonie, dziwnie czuję, że organizacja konkursu w przyszłym roku nam nie grozi.