Ukończył studia medyczne, znał biegle sześć języków, pisał świetne wiersze, malował. Szalały za nim kobiety, a politycy opozycji nie znosili. Był doskonałym kawalerzystą, dowódcą uwielbianym przez podwładnych. On sam czcił Marszałka Piłsudskiego i Polskę. Najpierw utracił Jego, potem Ją. Ale czy na pewno popełnił samobójstwo, on który tak bardzo kochał życie, rodzinę i Ojczyznę?
Generał Bolesław Ignacy Florentyn Wieniawa-Długoszowski był żywą legendą Drugiej Rzeczypospolitej. Uosabiał jej zalety i sporo z jej wad. Żyje do dziś w codziennym języku polskim, choć niewielu z tych, którzy w obliczu pojawiających się znienacka trudności, mówią „Żarty się skończyły, zaczynają się schody!” wie, że cytuje Wieniawę. Biografii takiej nie można przedstawiać wyłącznie poprzez daty wydarzeń.
Sztuczna dusza i gorące serce
Jakże to częste: zderzenie oczekiwań rodziców i marzeń dzieci. Bolesław miał dobrych i cierpliwych rodziców. Znosili jego wybryki, z powodu których często musiał zmieniać galicyjskie szkoły. Ale maturę zdał o czasie i spełniając wolę ojca wstąpił na Wydział Lekarski Uniwersytetu Lwowskiego. Po 6 latach nauki został doktorem wszechnauk lekarskich. Lekarz, zawód poważny, a Bolesława ciągnęło do Muz. W czasie studiów przyjaźnił się z najwybitniejszymi polskimi poetami tych czasów: Janem Kasprowiczem i Leopoldem Staffem, a także z Tadeuszem Micińskim, Jerzym Żuławskim i Kornelem Makuszyńskim. Talent do poezji miał zresztą Bolesław nieprzeciętny i łatwość rymowania wielką: sam przyznawał, że „…napisać poprawny sonet jest znacznie łatwiej… niż zjeść poprawnie rosół z kluskami”. Z dyplomem lekarskim w kieszeni i świeżo poślubioną żoną wyjechał do Berlina. Po roku studiów na Akademii Sztuk Pięknych, trafił tam, gdzie w tym czasie każda artystyczna dusza trafić musiała – do Paryża. A tamtejsi Polacy nie tylko sztuką żyli, ale i marzeniem o wolnej Polsce. Więc Bolesław został współzałożycielem Towarzystwa Artystów Polskich, ale działał równieżw paryskim oddziale Związku Strzeleckiego.
Nie da się ten oddział wrogom w kaszy zjeść,
Bo za Naczelnikiem
Idzie zwartym szykiem
Żołnierzy aż sześć.
W 1912 roku do Paryża przyjechał Józef Piłsudski. To właśnie wtedy miał wygłosić swoją słynną prognozę co do przebiegu przyszłej wojny (Niemcy zwyciężą na wschodzie, by przegrać na zachodzie). W Paryżu pozyskał swego najwierniejszego żołnierza:
Wodza rozkaz,
Co mi się jak wola Boska
Objawił,
Co trafił we mnie niczym pocisk z kuszy,
Uwolnił mnie wreszcie i wybawił
Od mojej sztucznej duszy!
I prosty chodzę dziś i zdrowy jestem,
Nie w rozterce,
Bo dał mi On – mój Wódz – woli swej chrzęstem
Gorące,
Dzielne,
Szaleństwem i porywem
Bijące,
Śmiertelne. Ale żywe
Serce!
Pracował zawsze i wszędzie wewnątrz wojska dowodzonego przeze mnie i na zewnątrz z zupełnym usunięciem przy pracy swoich osobistych interesów i ambicji, pracował dla przełożonego i jego rozkazów[…] stanął do pracy bardzo szerokiej i bardzo odpowiedzialnej. Znając go dobrze, zwalałem na niego nieraz tak trudne zadania o państwowym charakterze, którym nie podołali ministrowie państw[..] z trudem daje się nakłaniać do pracy biurowej, gdyż trzeba siedzieć przy biurku; lepszym wydaje mi się do dowodzenia bezpośredniego wojskiem, gdzie jego bardzo wysokie zalety koleżeńskie oraz nadzwyczajna dbałość o wszystkich podwładnych dałaby mu zawsze miłość i szacunek oficerów i żołnierzy.
– tak scharakteryzował Wieniawę, w 1924 roku, Józef Piłsudski.
Cały artykuł prof. Tomasza Panfila o Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim będzie można przeczytać w najbliższym numerze tygodniku Gazeta Polska.