O trędowatych mówiono też, że zapewne zasłużyli na gniew Boży, że odpokutowują jakieś straszne grzechy lub oczyszczają swe dusze jeszcze przed śmiercią. Czerpano swą wiedzę ze Starego Testamentu, w którym dość często opisywane są przypadki trędowatych. W Księdze Kapłańskiej znajduje się cały rozdział z przepisami dotyczącymi trądu.
Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: »Nieczysty, nieczysty!«. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem.
Choroba rozwijała się długo i powoli, najpierw tracono czucie w rękach i stopach, potem pokrywały się one okropnymi wrzodami, odpadały palce, wypadały włosy, tracono nosy. Chory okropnie skrzeczał, gdyż wrzody atakowały także krtań. Wszystkie te rany nigdy się nie goiły i okropnie bolały. Całe ciało było zdeformowane, cuchnące i odrażające. Trąd nazywano śmiercią za życia.
W średniowieczu problem trędowatych był na tyle poważny i powszechny, iż zaczęto budować (z dala od miast) specjalne leprozoria, gdzie mogli mieszkać chorzy. Powstawały one też na terenach Polski – np. w Poznaniu z inicjatywy prawdopodobnie św. Jadwigi. Kiedy podejrzewano, że człowiek ma początki trądu, kierowano go do specjalnej komisji orzekającej, czy jest potrzeba umieszczenia delikwenta w leprozorium. Kiedy zachorował jeden z małżonków mogło to oznaczać wręcz unieważnienie małżeństwa. W 1098 roku powstał Zakon Rycerzy św. Łazarza, który w regule swojej zawarł opiekę nad trędowatymi.
Pod koniec XIV wieku choroba niemal zanika, za to zaczyna panoszyć się gruźlica, pojawiają się kolejne epidemie czarnej śmierci i trędowaci przechodzą jedynie do zestawu opowieści, którymi można straszyć małe dzieci. Dziś naukowcy sądzą, iż ludzie po… kilkuset latach, nabyli wreszcie zbiorową odporność na bakterię wywołującą trąd.