28 czerwca 1914 roku w Sarajewie padły strzały. Kule wymierzone były w austro-węgierskiego następcę tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Zginął nie tylko on, ale także jego żona Zofia, śmiertelnie raniona w brzuch. Wydarzenia ze stolicy Bośni i Hercegowiny stały się kamykiem, który miał uruchomić lawinę – miesiąc później wybuchła I wojna światowa pochłaniając miliony istnień ludzkich. Czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby kierowca arcyksięcia nie pomylił drogi?
28 czerwca było święto – w kościele celebrowano dzień św. Wita, a Serbowie wspominali bitwę na Kosowym Polu (według kalendarza juliańskiego). W Sarajewie para arcyksiążęca obchodziła swoją 14. rocznicę ślubu. Tam bowiem – niejako przy okazji pełnienia „obowiązków wojskowych” przez następcę tronu – mogła z nim oficjalnie występować publicznie jego żona. W innych sytuacjach było to niezmiernie utrudnione, gdyż dwór cesarski zabraniał jej udziału w balach i uroczystościach przy boku męża. Małżeństwo miało charakter morganatyczny – Zofia, która pochodziła z czeskiej rodziny Chotek, nie została uznana za równą i godną tytułu. Franciszek Ferdynand był bratankiem cesarza Franciszka Józefa. Po śmierci jedynego syna cesarskiego został sukcesorem tronu, lecz mocno zawiódł stryja wikłając się w miłość z Czeszką i w dodatku, wbrew zakazom, wziął z nią ślub! Dwór cesarski, co prawda, obdarzył Zofię tytułem księżnej Hohenberg, ale to nie wystarczało do uzyskania statusu osoby godnej pełnienia obowiązków państwowych cesarzowej.
Powodem atmosfery konfliktu między cesarzem a następcą tronu był również „nowoczesny” stosunek Ferdynanda do zamieszkujących Węgry mniejszości narodowych, a także plany „wyzwalania narodów” oraz pomysły na prowadzenie umiarkowanej polityki wobec (innych niż Serbowie) Słowian żyjących w obrębie imperium. Te wszystkie idee i propozycje wysuwane wobec Macedonii, Bułgarii, czy Bośni i Hercegowiny, nie przyczyniały się do popularności Franciszka Ferdynanda na wiedeńskim dworze. A z drugiej strony nie czyniły z niego postaci odbieranej ciepło przez Serbów. Gdy więc w marcu ogłoszono, że następca tronu w czerwcu będzie wizytował manewry wojskowe w Sarajewie, bośniaccy Serbowie zaczęli szykować się do przeprowadzenia zamachu.
Grupa terrorystyczna składała się z siedmiu osób. Zostali wybrani i podporządkowani serbskiej siatce rewolucyjnej „Ujedinjenje ili Smrt” („Zjednoczenie lub śmierć”), zwanej też popularnie „Czarną Ręką”. Mózgiem i pomysłodawcą zamachu był przywódca „Czarnej Ręki” Dragutin Dimitrijević (pseudonim Apis), a zarazem szef wywiadu Sztabu Generalnego Serbii. Dimitrijević całą akcję przygotowywał bez oficjalnej akceptacji rządu w Belgradzie. Już na etapie planowania zdawano sobie bowiem sprawę z tego, że zamach może doprowadzić do ewentualnej wojny z Austrią. Organizacja Czarnej Ręki była po cichu wspierana przez elity rządowe, które jednak wolały pozostać jedynie jej cichymi „promotorami”.
Każdy członek „Czarnej Ręki” był fanatycznym wojownikiem na rzecz wielkiej Serbii. By przystąpić do organizacji przysięgano: „przed Bogiem, na mój honor i na moje życie, wykonam bez pytania wszystkie misje i rozkazy. Przysięgam przed Bogiem, na mój honor i na moje życie, że wszystkie tajemnice tej organizacji zabiorę ze sobą do grobu…”.
Dimitrijević – zimny, bezwzględny przywódca o zniewalającym uroku – osobiście wybrał siódemkę zamachowców. Wszyscy byli młodymi Bośniakami, pochodzącymi ze zubożałych rodzin. To, co ich łączyło, to fanatyczna miłość do Serbii i równie fanatyczna nienawiść do cesarstwa austro-węgierskiego. Trzej z nich – Gavrilo Princip, Nedeljko Ćabrinowić oraz Trifko Grabež – byli wyspecjalizowani w strzelaniu i rzucaniu bomb. Grupa została przeszkolona w Serbii i przerzucona do Bośni na kilka tygodni przed zamachem. Jej szefem został Princip. Był ideowo naładowanym od stóp do głów nacjonalistą z powiązanej z Serbią organizacji Młoda Bośnia. Wychował się w małej wiosce, w chacie z klepiskiem, w wielodzietnej rodzinie. Uczył się w Sarajewie i już jako młodzieniec brał udział w antyserbskich manifestacjach, za co spotykały go liczne szykany ze strony władz szkolnych. Czemu wybrano go na przywódcę grupy terrorystycznej? Z prostego powodu – strzelał najlepiej ze wszystkich. Jednak to, że mu się udało, należy przypisać szczególnemu zbiegowi przypadków.
28 czerwca zapowiadał się dla pary arcyksiążęcej znakomicie – słońce, dobra pogoda, a w Sarajewie czekało ich piękne przyjecie i wspaniałe uroczystości oficjalne, które uświetniały rocznicę ślubu. Zaczęło się od mszy świętej odprawionej rankiem w hotelu „Bosna”, w kurorcie letniskowym niedaleko miasta. Stamtąd Ferdynand Franciszek wraz z małżonką Zofią von Chotek wyruszyli pociągiem, by w Sarajewie przesiąść się do limuzyny.
W stolicy Bośni przygotowano i zapięto wszystko na ostatni guzik – na ulicach czekali zaciekawieni przechodnie, zaś następcę tronu wraz z małżonką wiozła kawalkada znakomitych pojazdów, przyozdobionych austriackimi, żółto-czarnymi flagami z czarnymi orłami pośrodku. Wielobarwny tłum samą różnorodnością stroju świadczył o tym, jak niejednorodnym kulturowo i etnicznie organizmem jest austro-węgierskie cesarstwo. Gdy samochody ruszyły wzdłuż alei Appel Quay, spiskowcy byli już ustawieni na trasie przejazdu, którą podano do publicznej wiadomości kilka dni wcześniej. Mężczyźni byli wyposażeni w sześć bomb i cztery pistolety. Na wszelki wypadek każdy z nich posiadał też kapsułkę z cyjankiem, by w razie ujęcia przez policję móc popełnić samobójstwo i – zgodnie ze słowami przysięgi – zabrać tajemnice do grobu.
Cały artykuł można przeczytać w tygodniku GP