Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Chirurg musiał umieć rozbawić pacjenta

Szyld z zabandażowaną kończyną lub z miską krwi to znak – tak w średniowiecznej Anglii można było znaleźć dom, w którym swe usługi oferował chirurg. Miał swojego nadwornego chirurga król, mieli wysoko urodzeni. Wśród wielu usług typu puszczanie krwi, przecinanie wrzodów i otwierania czaszek, było też balsamowanie, co nie jest niczym dziwnym, bo przy operacjach większość pacjentów umierała.

Chirurdzy byli mimo wszystko bardziej cenieni niż lekarze. Ci ostatni, żeby zacząć leczyć musieli sprawdzić koniunkcję planet i wybrać korzystny moment podania lekarstwa. Chirurg miał za zadanie pomóc natychmiast: wyciągnąć strzałę, usunąć grot, zaleczyć ranę. Przewidziane były znieczulenia, ale tylko dla zamożniejszych pacjentów. John z Ardene słynął z podawania pacjentom wywaru z maku, po którym leczeni zasypiali, a on rozpoczynał operację. A naprawdę był niezły – wystarczy wspomnieć, że udoskonalił starożytną arabską metodę leczenia tzw. przetoki okołoodbytniczej, co podobno z powodu częstego siedzenia w siodle było przypadłością zdarzającą się nagminnie. John napisał też wiele książek z dziedziny chirurgii, zaznaczając na wstępie, że chirurg powinien mieć czyste ręce oraz umieć… rozbawić pacjenta.

John z Ardene operuje przetokę

W ówczesnej Anglii było wielu lekarzy umiejących usunąć zaćmę z oka, inni specjalizowali się w nastawianiu złamanych kończyn. Ale też wszyscy, jak jeden mąż, za najważniejszy zabieg uznawali upuszczanie krwi. Bez tego nie odbywało się żadne dalsze leczenie. Upuszczanie krwi było też stosowane jako profilaktyka i było sporym źródłem dochodu medyków. Zdarzały się wypadki śmiertelne z powodu ciachnięcia tętnicy przez mniej doświadczonego chirurga, ale ludzie tamtych czasów uważali śmierć z rąk lekarza za coś normalnego.

Chirurgów było o wiele więcej niż lekarzy, tych ostatnich można było znaleźć tylko w większych miastach, a często też podróżowali wzywani przez cierpiących. Chory mógł też iść do szpitala, gdzie warunki nie były najgorsze – kilka osób na sali, codzienne sprzątanie, pościel prana kilka razy w tygodniu i posiłki z baraniny uznanej za lekarstwo. Plus zupa i galon piwa dziennie. W zasadzie takie chorowanie byłoby całkiem przyjemne, gdyby nie fakt, że lekarz chciał jednak leczyć. Najpierw ucierał mikstury, które miały za zadanie przygotować organizm na… szok leczenia. Potem oczyszczał go, co było równoznaczne z: lewatywą lub upuszczaniem krwi lub środkiem na wymioty. Najgorsza była faza lecznicza – medykamenty składały się z insektów, głów nietoperzy, kotów, kości ludzkich i zwierzęcych. Na szczęście stosowano też lekarstwa z ziół, i te zresztą pomagały częściej niż wymyślne specyfiki od których nie tylko robiło się mdło, a stan pacjenta ulegał pogorszeniu.

 



Źródło: niezależna.pl

#średniowieczne lekarstwa #lekarze #chirurgia #średniowiecze

Magdalena Łysiak