W niedzielę zakończyły się dwa nadmorskie festiwale jazzowe. Przez trzy dni muzyka, która bezspornie jest wizytówką naszej kultury w świecie, rozbrzmiewała w Kołobrzegu i Sopocie. Artystą, który wystąpił podczas obu imprez, jest Cezariusz Gadzina, wirtuoz saksofonów, absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie, dzisiaj luminarz muzyki współczesnej mieszkający w Brukseli. W Polsce promował swój wydany przez jedną ze światowych wytwórni płytowych krążek zatytułowany „Mosty”.
Gratuluję przyjęcia tego materiału przez publiczność – bisy i owacja jak na rockowym koncercie!
Sam jestem zaskoczony. To z jednej strony muzyka utrzymana w głównym nurcie jazzu, ale nie taka uproszczona. Połamane rytmy, złożone kompozycje.
No właśnie, nie hołdujesz jazzowi w konwencji standardów.
Ten etap mam za sobą, w muzyce w sposób szeroki możesz zaistnieć i zostać dzięki dziełu, więc w wypadku muzyki – dzięki własnym kompozycjom. Jazzowe standardy to takie abecadło w tym gatunku, ale ile można grać cudze kompozycje. Zobacz, rockersi nie grają cudzych coverów, a jeśli już, to incydentalnie. Ładnie powiedział Quincy Jones, patrząc na tych, którzy wyłącznie interpretują klasykę: „Make your own stuff”. Ja sobie to wziąłem do serca.
Album „Mosty” w tytule ma drugie dno.
Z jednej strony muzyka to taki most, który łączy ludzi ponad różnicami, nie uznaje podziału na języki, nacje czy kolor skóry. Muzyka jest demokratyczna i kosmopolityczna. Jako artysta przemierzyłem niemal cały świat, więc muzyka stała się dla mnie mostem. Na płycie paradoksalnie znajduje się – choć nie do końca – jedna kompozycja „Most”. Tyle że to most w kilku językach, każda kompozycja nawiązuje do mojej bytności w innym kraju i jakiejś reminiscencji związanej właśnie z mostami. A że każdy kraj, każda kultura ma swoje jakieś typowe muzyczne wątki i klimaty, to i kompozycje są różne. Jest Orient, Afryka, coś z klimatu flamandzkiego czy baskijskiego.
Ale autorski repertuar w twoim wykonaniu nie ogranicza się wyłącznie do jazzu.
Specjalizuję się też w wykonywaniu muzyki określanej powszechnie mianem współczesnej. Prawykonuję kompozycje kompozytorów, którzy dedykują swoje prace saksofonowi w rozmaitych konwencjach: od solo po kameralistykę czy dzieła na duże zespoły wykonawcze.
Czy jazzowe doświadczenie poparte licznymi nagrodami polskimi i zagranicznymi przydaje się w muzyce klasycznej?
Oczywiście, improwizacja nie jest wyłącznie domeną jazzu. Improwizowali Bach, Chopin, Händel, wielcy skrzypkowie improwizowali kadencje w koncertach. Improwizacja to dla mnie kreacja, ale i taka deska ratunkowa. Umiejętność improwizacji w różnych stylach to komfort pracy. Jak coś pójdzie nie tak, zawsze możesz to naprawić, dodając coś od siebie. Bo muzyka to żywy twór, dzieje się w jednym określonym miejscu i czasie. Koncert to takie misterium, kontakt z drugim człowiekiem przez emocje i dźwięki. Jak patrzę z perspektywy lat i występów, to niezwykle intymna łączność. Ale i przekazanie uczuć. Nie ma znaczenia, na którym kontynencie się to dzieje.
Warszawa, Bruksela, Nowy Jork – z ciebie jest muzyczny obywatel świata.
Myślę po polsku, kocham po polsku i śnię po polsku. Moja rodzina rozmawia ze sobą po polsku, wszyscy są Polakami. Nie ma znaczenie, gdzie mieszkasz, bo Polskę masz w sobie.