Inteligenci wyłowią muzyczno-literackie smaczki, ale publiczność północnopraska też znajdzie coś dla siebie – o swojej nowej płycie pt. „Leśny bożek” opowiada Adam Strug.
W latach 90., gdy często panowało jeszcze przekonanie, że wszystko, co wiąże się ze wsią, jest obciachowe, Pan odnosił pierwsze sukcesy w muzyce tradycyjnej. Skąd pomysł na taką drogę artystyczną?
Mój pradziadek był śpiewakiem pogrzebowym i przez kilkadziesiąt lat prowadził śpiewy w swojej wsi. Repertuar po nim przejęła moja babka, która w czasie prac domowych śpiewała kilkudziesięciozwrotkowe pieśni nabożne, a ja śpiewałem za nią. Ten rodzaj muzyki zawładnął mną na tyle, że stało się to przedmiotem moich studiów i pracy, a z czasem i sposobem na życie – oczywiście w jakiejś mierze, bo poza muzyką tradycyjną uprawiam też twórczość autorską.
Jak ten, który znajdziemy na najnowszej pańskiej płycie pt. „Leśny bożek”. Czego możemy spodziewać się po tym krążku?
Tego samego, co po poprzednich (śmiech). W moich autorskich płytach zawsze chodzi o to samo – o antynomie ludzkiego losu. Znajdzie się tu więc miejsce i na miłość, i na śmierć, na nadzieję i rozczarowanie. Na razie zdradzę, że na płytę składa się łącznie 14 utworów, z czego dwa są instrumentalne. Połowa tekstów jest mojego autorstwa, reszta to poezja Leśmiana, Asnyka, Staffa i znakomitego ludowego poety Jana Pocka.
Wyczytałam gdzieś, że w muzyce tradycyjnej reprezentuje Pan „nurt zachowawczy”. Co to oznacza? Potępia Pan współczesne reinterpretacje pieśni naszych przodków?
Nie potępiam, ale rzeczywiście uważam, że większość adaptacji tej muzyki jest chybiona.
Dlaczego? Co o tym decyduje?
Mam wrażenie, że dzisiejsi muzycy nie dotykają sedna sprawy, obchodząc się z materiałem źródłowym „po łebkach”. Gdyby poświęcili więcej czasu na analizę oryginału, ich reinterpretacje by nie powstały.
Teraz w ogóle zapanowała duża moda na sięganie do tradycji. Do tej pory myślałam, że to dobrze, ale patrząc na Pańskie wyśrubowane standardy, nabieram przekonania, że ochrona tego dziedzictwa nie jest taka prosta?
I tak, i nie. Z jednej strony to fantastyczne, że młodych twórców coraz częściej inspirują plemienne ryty muzyczne ich dziadków. Należy przy tym pamiętać, że środowiska gromadzące się wokół muzyki tradycyjnej to nisza. Z drugiej strony, mam smutne przekonanie, że pomimo swoistej mody na folklor, pewna epoka już się kończy. Wymarło pokolenie urodzone przed I wojną, które praktykowało te rzeczy w dawnych, przedklawiaturowych skalach muzycznych.
A gdyby miał Pan zaapelować do ministra kultury jako muzyk tradycyjny, co by mu pan powiedział?
A mogę nie jako muzyk, tylko jako ja?
Proszę bardzo. O co apeluje Adam Strug?
O reformę edukacji muzycznej. Postuluję o powołanie wspólnego zespołu trzech resortów – kultury, edukacji i szkolnictwa wyższego, który wypracowałby nowy plan edukacji muzycznej, nie tylko w szkołach ogólnokształcących, ale i tych artystycznych, w których muzyka tradycyjna jest traktowana marginalnie.
Zostawmy to. Choć samego siebie nie określa pan jako osobę religijnie zaangażowaną, w pańskiej twórczości jest dużo miejsca na muzykę sakralną. Dlaczego?
Bo to jest bardzo istotna część polskiej kultury. Obok szlacheckiej i gminnej, to właśnie tradycja kościelna jest trzecią składową tego, co nazywamy polską muzyką tradycyjną. Poza anonimami, znajdziemy w tzw. pieśniach nabożnych kwiat polskiej literatury: począwszy od Kochanowskiego, a na Karpińskim skończywszy.
Śledząc pańskie dokonania, natrafimy również na „Requiem polskie” poświęcone ofiarom katastrofy smoleńskiej. Jak narodził się ten projekt?
Pomysłodawcą był Janusz Prusinowski, który kilka miesięcy po katastrofie powiedział mi, że musimy coś nagrać na pierwszą rocznicę. Nasz zespół był wtedy bardzo młody i nie chciałem na tym początkowym etapie nagrywać płyty. Janusz jest jednak uparty i pracowity, i w końcu dopiął swego. Płyta jest śpiewaną modlitwą w intencji ofiar katastrofy, wydawnictwem bezprecedensowym, bo nie przypominam sobie innych płyt tak sprofilowanych.
Podobno w pańskiej muzyce gustują zarówno wielkomiejscy inteligenci, jak i panowie pijaczkowie z warszawskiej Pragi. Do kogo adresowana jest „Leśny bożek”?
Inteligenci wyłowią muzyczno - literackie smaczki, ale publiczność północnopraska też znajdzie coś dla siebie (śmiech). Na naszych koncertach dochodzi do spotkania obu grup, które, okazuje się, nadają momentami na tej samej fali.
Powiedział pan też kiedyś, że śpiewacy są jak wino – im starsi, tym lepsi. Czy to oznacza, że każdy może nauczyć się śpiewu naturalnego, plemiennego – bez względu na wiek?
Zdecydowanie tak, a abstrahując od walorów edukacyjnych, ten rodzaj śpiewu jest wielką frajdą! Tak jak różne gatunki ptaków, tak każde ludzkie plemię ma swój specyficzny śpiew, swoją własną melodykę, uzależnioną od wielu czynników. Dlatego zachęcam każdego, kto ma możliwość uczestniczenia w spotkaniach śpiewaczych, by w tej formule poszukać naturalnej siły i barwy swojego głosu. A mieszkańców Warszawy zapraszam na nasze comiesięczne spotkania, które odbywają się w bibliotece przy małej Czerniakowskiej 178A. Więcej informacji znajdą Państwo na Facebooku i na stronie w zakładce „spotkania śpiewacze” – www.adamstrug.pl.
Z Adamem Strugiem rozmawiała Magdalena Fijołek.