Prawie sto lat przed Katyniem, nie bez przeciwności i protestów, dokonano w Watykanie beatyfikacji Andrzeja Boboli, misjonarza polskich Kresów i autora tekstu ślubów lwowskich Jana Kazimierza. W latach sześćdziesiątych XVII wieku Bobola nawracał ludność polską zagrożoną wpływami Rosji i prawosławia. W obliczu śmierci nie chciał wyrzec się katolickiej wiary.
W dniu jego beatyfikacji car Mikołaj I (formalny zwierzchnik Cerkwi) zapłonął nie tylko gniewem, ale dziką wściekłością, i skazał na śmierć sześciu Polaków wcielonych do rosyjskiej armii. Rząd carski nie szczędził nacisków, by Pius IX nie odważył się ogłosić, że uznaje Andrzeja Bobolę błogosławionym.
A jednak 30 października 1853 r. beatyfikacja została dokonana i towarzyszył jej królewski wręcz splendor.
Wnętrze całej bazyliki św. Piotra wybito czerwonym adamaszkiem i oświetlono mnóstwem świateł. W miejscu, gdzie według zwyczaju wieszało się herby: papieski oraz panującego w państwie, z którego pochodził błogosławiony, polecił Ojciec Święty powiesić dwa herby papieskie, aby w ten sposób symbolicznie zaznaczyć, że uciemiężonemu narodowi on zastępuje króla.
Bóg daje znaki
Prześladowania katolików w całym Imperium nasilały się, rusyfikacja osiągała apogeum. Polskim katolikom potrzebny był wzór „mocarza ducha, który nie uląkł się przemocy”. Pius IX miał do Polaków słabość – przedstawiciele Wielkiej Emigracji zasiadali z nim do stołu – rozumiał powagę sytuacji. I choć unikał konfliktu politycznego z Rosją, dyplomatycznie omijając rafy i miny, starał się Polaków upewnić, że nie zostali zapomniani. Niezwykłe wydarzenia rozpoczęły się dosłownie w chwilę po śmierci Andrzeja Boboli. Fakty zaprzeczające prawom natury, nadzwyczajność, potęga Boga. Jaki jest ich cel? Dlaczego Bóg dawał tak liczne znaki?
Ciało Świętego, zamordowanego w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego w Janowie Poleskim, w pobliżu Pińska, nie rozłożyło się po śmierci, mimo że Męczennikowi zadano setki ran i poddano najwymyślniejszym torturom. Miejscowi, gromadzący się przy trumnie doznawali nagłych uzdrowień. W kolejnych latach nadzwyczajne wydarzenia powtarzały się, moralna zaś i duchowa wymowa zbrodni stawała się dla Rosjan coraz trudniejsza do zniesienia – i do ukrycia.
Odnaleziona trumna
Rok 1702. Rektor jezuickiego kolegium w Pińsku, ks. Marcin Godebski, jest zrozpaczony perspektywą kompletnego załamania pracy misyjnej – Szwedzi podchodzą coraz bliżej miasta, w okolicy mnożą się gwałty i rabunki. Klasztoru nie ma kto bronić. I oto przed rektorem pojawia się nieznajomy zakonnik i zaczyna gwałtownie wyrzucać mu, że nie zwraca się do niego o pomoc. Wyjawia, że jest zmarłym współbratem, a jego ciało spoczywa w podziemiach kościoła. Poleca je odnaleźć i zapewnić należny kult. Rektor jest wstrząśnięty. Nie zna nikogo o tym imieniu, rozpytuje wśród zakonników. Na szczęście Andrzeja Bobolę i okoliczności jego śmierci pamiętają mieszkańcy Pińska. Po trzech dniach znaleziono zbutwiałą trumnę z napisem:
„Ojciec Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego, zamordowany przez Kozaków 16 maja 1657 roku w Janowie Poleskim”. Gdy ją otworzono, ujrzano ciało w takim stanie, jakby Andrzej Bobola zmarł dosłownie przed chwilą. Krew jeszcze nie zakrzepła, widoczne były ślady tortur. Wiadomość o odnalezieniu ciała, które zachowało niezmieniony wygląd, obiegła Polesie lotem błyskawicy. Przy zwłokach Męczennika gromadziły się tłumy, były spektakularne uzdrowienia. Szwedzi nie wtargnęli do Pińska, nikomu włos z głowy nie spadł. A kiedy w latach 1709–1710 Kresy ogarnęła epidemia, która pochłonęła tysiące ofiar, jedynie klasztor, Pińsk i cała okolica zostały uchronione przed zarazą.
Cały artykuł Ewy Polak-Pałkiewicz o cudownych pojawieniach się świętego po śmierci, można będzie przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"
Źródło: tygodnik GP
#święty
#męczeńska
#śmierć
#Bobola
Ewa Polak-Pałkiewicz