„Sieranevada” to nie opowieść o konkretnej rodzinie z Bukaresztu. To wysublimowana podróż w głąb psychiki człowieka pokolenia transformacji, rozdygotanego między komunistycznym reżimem a bajerami oferowanymi przez XXI wiek z internetem w roli głównej. Gdzieś pośrodku są miłość, zdrada i przyjaźń, które przenikają się wzajemnie niezależnie od czasów, w jakich żyjemy.
Nie da się jednym zdaniem odpowiedzieć na pytanie, o czym jest „Sieranevada”. Z jednej strony mamy tu obraz mniej lub bardziej opłakujących zmarłego wuja żałobników, z drugiej – metaforyczną widokówkę z postkomunistycznej Rumunii, w której cywilizacyjny postęp miesza się z tęsknotą za przeszłością.
Jeszcze z innej – „Sieranevada” to wyrafinowana wiwisekcja na typowej dla państw bloku wschodniego wielopokoleniowej rodzinie z jej wewnętrznymi układami, intrygami i skrywanymi przez lata sekretami. Sekretami, które swoje ujście znajdują w najmniej do tego odpowiednim momencie, czyli podczas stypy po zmarłym nestorze rodu.
(en.unifrance.org)
Swoją opowieść Cristi Puiu rozpoczyna od zapoznania widza z wywodzącym się z klasy średniej małżeństwem: Lary (znakomity Mimi Brănescu) i Laura śpiesząc się na rodzinną uroczystość, omawiają bieżące sprawy przy akompaniamencie płynącego z radiowego głośnika hitu Ultravox pt. „Dancing With Tears In My Eyes”.
Ta niezwykle wymowna scena stanowi zaledwie preludium do prawdziwego, szalonego tańca, do którego Puiu zaprasza swoich bohaterów, demaskując ich skrywane na co dzień oblicza.
(en.unifrance.org)
Znajdziemy tu bowiem wszystko, co również nam, Polakom, nie jest obce: przywiązanie do tradycji i wiary, rodzinne utarczki na temat zamachów w USA i Francji (ilu z nas przy świątecznym stole poróżniła już niepewność co do przyczyn katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku?), czy wreszcie dająca co raz o sobie znać wielkomiejska dulszczyzna, która każe większą wagę przykładać do idealnie doprawionego bigosu niż stworzenia przestrzeni do spotkania ojca z synem, matki z córką, czy brata z siostrą. A to wszystko osadzone w ciasnym bukareszteńskim mieszkaniu, wypełnionym papierosowym dymem nerwowo wydychanym przez bohaterów w oczekiwaniu na prawosławnego księdza, który ma przybyć i zgodnie z tradycją pobłogosławić pokarm żałobników i ubranie po nieboszczyku.
(en.unifrance.org)
Obraz trudno porównać do czegokolwiek, z czym do tej pory mieliśmy do czynienia w historii kina.
Znajdziemy tu subtelne nawiązanie do „Sierpnia w hrabstwie Osage”, ale statycznemu, surowemu obrazowi Puiu daleko do hollywoodzkiego rozmachu Johna Wellsa. Rumuński twórca snuje swoją opowieść w czasie rzeczywistym, a sięgająca trzech godzin produkcja przypomina raczej reportaż zarejestrowany ukrytą kamerą niż rasowe kino z zawiązaną akcją, punktem kulminacyjnym i finałem. Wrażenie potęgują początek i koniec filmu, które nie są ramami, ani klamrą spinającą fabułę – „Sieranevada” zaczyna się w środku wydarzeń i tak też kończy – bez zbędnego wstępu i zwieńczenia akcji.
Choć niektóre sceny trwają zdecydowanie za długo, to na potrzeby efektu zabieg ten wydaje się zrozumiały i celny – w pewnym momencie widzowi udzielają się zniecierpliwienie i głód bohaterów, a jeszcze długo po wyjściu z kina „czuć” duszną, przesiąkniętą wonią tytoniu atmosferę mieszkania, w którym toczy się akcja filmu.
(en.unifrance.org)
„Sieranevada” to nie opowieść o konkretnej rodzinie z Bukaresztu. To wysublimowana podróż w głąb psychiki człowieka pokolenia transformacji, rozdygotanego między komunistycznym reżimem a bajerami oferowanymi przez XXI w. z Internetem w roli głównej. Gdzieś po środku są miłość, zdrada i przyjaźń, które przenikają się wzajemnie niezależnie od czasów, w jakich żyjemy.
Ocena: 10/10
Uwaga! FIlm można zobaczyć jedynie w kinach studyjnych
Źródło: niezalezna.pl,Gazeta Polska Codziennie
#Sierpień w hrabstwie Osage
#bukareszt
#Rumunia
#Cristi Puiu
#Sieranevada
Magdalena Jakoniuk