W poniedziałek wieczorem szef MSZ Wielkiej Brytanii Dominic Raab przejął pełnienie obowiązków premiera "tam, gdzie to konieczne" od Borisa Johnsona, który ze względu na pogarszający się stan zdrowia po zakażeniu koronawirusem trafił na oddział intensywnej terapii.
Gdy w listopadzie 2018 r. Raab rezygnował – po nieco ponad czterech miesiącach – z pierwszego poważnego stanowiska w rządzie, ministra ds. brexitu w gabinecie Theresy May, zapewne liczył na to, że opowiadając się po stronie Johnsona, za jakiś czas politycznie na tym wygra. Nie mógł się jednak spodziewać, że niespełna półtora roku później przyjdzie mu zastąpić Johnsona w roli premiera, i to w tak dramatycznych okolicznościach.
W rządzie Borisa Johnsona został już pierwszoplanową postacią – i to nie tylko dlatego, że szef dyplomacji jest nią w niemal każdym rządzie. Wyjście z Unii Europejskiej, co ostatecznie nastąpiło 31 stycznia br., oznacza, że Wielka Brytania musi na nowo zbudować własną, niezależną politykę zagraniczną, politykę handlową, czyli ułożyć sobie relacje nie tylko z Brukselą, ale też Waszyngtonem, Pekinem, Moskwą i innymi stolicami. Zwłaszcza, że - jak przekonują zwolennicy brexitu - daje on szansę na to, by Wielka Brytania mogła znów odgrywać globalną rolę. To zadanie spadło w dużej mierze właśnie na barki Raaba.
Niewiele zabrakło, by musiał je realizować ktoś inny – fakt, że Raab opowiadał się za twardym brexitem, a w jego okręgu przeważają zwolennicy członkostwa kraju w UE, spowodował, że w wyborach do Izby Gmin w grudniu zeszłego roku po raz pierwszy w historii zwycięstwo konserwatystów stanęło pod znakiem zapytania. Ostatecznie Raab wygrał, lecz różnicą niespełna 4,4 proc. głosów.
Na razie jednak zupełnie niespodziewanie spadło na niego zadanie znacznie trudniejsze niż układanie postbrexitowej polityki zagranicznej – zastąpienie Johnsona w roli szefa rządu i czasowe przejęcie odpowiedzialności za walkę z epidemią koronawirusa. Jednak jak podkreślono, Raab nie jest, przynajmniej na razie, p.o. premiera.