Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Agent Tomek o Kwaśniewskiej, Sawickiej, Marczuk

Pani Sawicka sama ironizowała hasło Platformy „By ludziom żyło się lepiej”.

Pani Sawicka sama ironizowała hasło Platformy „By ludziom żyło się lepiej”. Mówiła „ludziom” myślała „mnie” – z byłym funkcjonariuszem CBA o pseudonimie „Tomek” rozmawia Katarzyna Gójska-Hejke

Czy podejmując pracę w CBA, spodziewał się Pan, że to będzie zajęcie tak niebezpieczne? Nie mam na myśli zagrożenia życia czy zdrowia, lecz zagrożenie godności.

Gdy przechodziłem z policji do Centralnego Biura Antykorupcyjnego w ogóle się tego nie spodziewałem. Do głowy mi nie przyszło, że zostanę obdarty z szacunku, że będę tropiony przez dziennikarzy. Nie spodziewałem się, że w wolnym kraju lincz może spotkać funkcjonariusza Rzeczypospolitej, który rzetelnie wykonuje swoje obowiązki, a tym samym służy wszystkim obywatelom.

Chyba jest Pan wyjątkiem. Czy zna Pan przypadek innego funkcjonariusza pracującego pod przykryciem choćby w policji, który zostałby zdemaskowany i atakowany przez media?

Nie znam. Mam przekonanie, że wobec mnie zastosowano procedurę linczu medialnego ze względu na pozycję osób, których działanie korupcyjne ścigałem. Jestem pewien, że gdybym zajmował się łapówkarstwem tzw. zwykłych ludzi, włos z głowy by mi nie spadł. Na swoje nieszczęście, ale na szczęście naszego państwa, uczestniczyłem w walce z korupcją na szczytach władzy czy dominującego środowiska polityczno-medialnego. Dlatego przepuszczono na mnie taki zaciekły atak i nie ma co ukrywać – sponiewierano mnie jako człowieka. Nie znam innego „przykrywkowca” (funkcjonariusza pracującego pod przykryciem, tajnie – przyp. red.), którego spotkałby taki los. Znam inne przypadki. Mam kolegów, którzy przez lata rozpracowywali grupy przestępcze. Niektórym z nich udało się je doskonale zinfiltrować. Niestety po zakończeniu swoich misji zawodowych byli źle traktowani przez przełożonych. W Polsce nie ma pomysłu, co robić z „przykrywkowcami”, którzy kończą służbę. Są pozostawiani sami sobie. Ale to już zupełnie inna sprawa.

Największe media przedstawiły Pana jak przestępcę: działającego na polityczne zamówienie bezwzględnego człowieka, który dla realizacji swoich celów posługuje się nieetycznymi metodami, choćby uwodzi kobiety. Przez wiele miesięcy musiał Pan milczeć. Jak teraz będzie Pan bronił swojego dobrego imienia?

Nie będę owijał w bawełnę. Padłem ofiarą medialnego linczu. Wszystko, co o mnie napisano, co powiedziały o mnie osoby oskarżone o korupcję – którym tak chętnie główne media udzielały głosu – to nieprawda. Jeżeli dopuszczałem się łamania prawa, działałem nieetycznie czy na zlecenie polityczne, to dlaczego nie mam postawionych zarzutów karnych? Nie postawiono mi ich, bo działałem w stu procentach. zgodnie z literą prawa. Zarzuty prokuratorskie mają za to te osoby, które publicznie obrzucały mnie błotem. To nie posłanka PO Beata Sawicka jest świadkiem w moim procesie, tylko ja jestem świadkiem w jej sprawie, w której zarzuca się tej pani działania przestępcze. Przecież posłanka Sawicka złożyła przeciwko mnie zawiadomienie do prokuratury, ale to było nic więcej jak działanie medialne, szumnie opisane w prasie. Szkoda, że dziennikarze tych tytułów z takim samym zaangażowaniem nie opisali odpowiedzi prokuratury na oskarżenia posłanki Platformy pod moim adresem. Śledczy nie podjęli sprawy, bo uznali, że moje działania były zgodne z prawem, a rzekome nieetyczne postępowanie nie miało miejsca. Zaistniało tylko i wyłącznie w wywiadach, których udzielała pani poseł, czy w książce pani Weronika Marczuk. Wiele lat swojej pracy zawodowej poświęciłem na walkę z handlarzami narkotyków. Ostatnio często rozmawiałem z kolegami o tym, jak zachowują się tacy przestępcy, a jak przestępcy korupcyjni z tzw. wyższej półki.

Do jakich wniosków doszliście?

Złapany na gorącym uczynku handlarz narkotykami siedzi cicho – jego celem jest najniższy wyrok i wyjście na wolność, by dalej zarabiać. Przyłapana na przestępstwie osoba publiczna bez zahamowań używa mediów do maksymalnego polepszenia swojej pozycji procesowej. Poprzez media stara się oczyścić z zarzutów, wpłynąć na wymiar sprawiedliwości. Jednym słowem, chce sparaliżować lub przytępić działanie instytucji państwowych w swojej sprawie. To przykre, że media godzą się na pełnienie takiej roli. Co to ma wspólnego z praworządnością? W mojej ocenie nic.

Zobaczył Pan polski świat publiczny od zaplecza. Zdziwił się Pan?

Bardziej się przeraziłem. Rzeczywiście miałem okazję zobaczyć, jak zachowuje się część polskich polityków w sytuacjach bardzo kuluarowych. Tak się akurat złożyło, że trafiłem w środowisko osób z Platformy Obywatelskiej.

A dlaczego akurat z PO?

Poprzez Beatę Sawicką. Mogę powiedzieć, że to ta osoba mnie „rozprowadzała” w swoim środowisku. Żeby nie było wątpliwości – nigdy nie dostałem polecenia od swoich przełożonych, że mam znaleźć coś na Sawicką czy jakiegokolwiek innego polityka. Nie było najmniejszych takich sugestii, nie było nawet cienia presji na mnie. Zupełny przypadek sprawił, że znalazłem się na jednym spotkaniu z posłanką Platformy. Wszystkie doniesienia medialne o tym, jakobym z politycznego polecenia polował na biedną parlamentarzystkę PO, są kłamstwem. Wielkim oszustwem i rozpaczliwą próbą wybielania przestępców.

Ci, którzy wypisywali i wygadywali te bzdury, mieli świadomość, że jako funkcjonariusz nie będę mógł się bronić. Gdybym ujawnił przebieg moich działań, naraziłbym się na zarzuty karne. Proszę mi jednak wierzyć, że niczego bardziej nie chcę niż upublicznienia akt sprawy dotyczącej pani Sawickiej, pani Marczuk czy domu w Kazimierzu Dolnym. Wtedy Polacy mogliby się sami przekonać, kto jest kim i jak niewiele warte są doniesienia niektórych mediów.

Poznał Pan posłankę Sawicką przez przypadek?

Zupełnie. Nie mogę dokładnie opisać tej sytuacji. Od 19. roku życia pracowałem w policji. Moim zadaniem była walka m.in. z handlarzami narkotyków. Praca w CBA stawiała nowe wyzwania. Chciałem się do nich lepiej przygotować. Zależało mi na podnoszeniu swoich kwalifikacji, ówczesne kierownictwo Centralnego Biura Antykorupcyjnego świetnie rozumiało tę potrzebę. Na jednym ze szkoleń – określmy je jako szkolenie z zakresu ekonomii – poznałem parlamentarzystkę Platformy.

Przejdźmy na poziom bardziej ogólny. Czy politycy, z którymi miał Pan do czynienia podczas swojej pracy w CBA, mieli opory przed składaniem propozycji korupcyjnych? Bali się ewentualnych konsekwencji czy czuli się bezkarni?

Byłem zszokowany ich poczuciem bezkarności. Nie mieli najmniejszych oporów przed proponowaniem młodemu, ale zamożnemu przedsiębiorcy działań korupcyjnych.

Czy miał Pan poczucie, że nie był Pan pierwszym, z którym robili interesy poprzez łapownictwo?

Dokładnie. Miałem przekonanie, że takie interesy to dla nich był chleb powszedni. Jestem pewien, iż gdyby spotkali mnie ubranego w wyciągnięty sweter, znoszone buty, to by ze mną nie rozmawiali. Ale to byli starzy wyjadacze. Gdy dostrzegli człowieka z dużymi pieniędzmi, chętnego do kontaktu, nie odstępowali go na krok. Taki gość był jak manna z nieba. Powiem brutalnie, ale szczerze – nie mogłem się od nich opędzić. Mało tego, miałem poczucie, iż byli posłowie PO, którzy Sawickiej zazdrościli relacji z bardzo bogatym biznesmenem. Momentami było to, mogłoby być śmieszne, gdyby nie było tragiczne z punktu widzenia kraju.

Mieli przebłyski myślenia o interesie Polski? Jakieś wyrzuty sumienia? Rozterki?

Nie zauważyłem. Czułem, iż są nakierowani przede wszystkim na zdobywanie pieniędzy. Polityka była narzędziem, a nie celem. Pani Sawicka sama ironizowała hasło Platformy „By ludziom żyło się lepiej”. Mówiła „ludziom”, myślała „mnie”. Nie chcę jednak, by czytelnicy odnieśli wrażenie, że w polityce nie ma uczciwych ludzi. Jestem daleki od takiej oceny. Moje wypowiedzi dotyczą jedynie kręgu osób, z którym miałem kontakt podczas pracy w CBA.

Czy osoby publiczne, które Pan rozpracowywał były ostrożne, sprawdzały Pana?

Było różnie. Niekiedy wizja dużych pieniędzy wyłączała natychmiast ich instynkt samozachowawczy i spoufalali się natychmiast i bez opamiętania, ale byli i tacy, którzy sprawdzali moją wiarygodność.

Czy prawdą jest, że szczególną czujnością wykazywali się prawdziwi właściciele willi w Kazimierzu Dolnym? Czy w sprawdzaniu Pana wiarygodności jako potencjalnego kupca pomagali im nawet funkcjonariusze państwa, jak choćby pewna pani sędzia z Krakowa, która w tym celu nielegalnie korzystała z baz danych?

Jestem w tej sprawie związany tajemnicą. Jednak jeszcze raz podkreślam – upublicznienie akt tej sprawy, ale i innych, wprawiłoby opinię publiczną w osłupienie.

Czy plany prywatyzacji szpitali, które roztaczała przed Panem posłanka Sawicka, były jej autorskim pomysłem, czy minister Kopacz?

Nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie, gdyż jestem związany tajemnicą.

Mam wrażenie, że z wizerunkowego starcia z parlamentarzystką Platformy, ze wspierającymi ją kolegami z partii i w końcu w głównymi mediami wyszedł Pan jednak na tarczy. Co Pan czuł, czytając o sobie jak o przestępcy: bezwzględnym uwodzicielu działającym na polityczne zamówienie egzekutorze, który złamał życie biednej kobiecie?

Czułem zawód i jako poniżany człowiek, i jako obywatel. Nie tylko ja okazałem się bezradny wobec kabaretu posłanki Sawickiej i jej kolegów. Równie bezradne okazało się nasze państwo.

Parlamentarzystka Platformy mogła odegrać swoje żenujące sceny płaczu tylko dlatego, że instytucje RP zastosowały wobec niej taryfę ulgową. Nie została tymczasowo aresztowana. Myślę, że tzw. zwykły człowiek, który popełniłby przestępstwo tej skali co pani Sawicka, poszedłby siedzieć. Jej pozwolono odbyć tournée i przy okazji obrzucać CBA i mnie błotem.

Czy prawdą jest, że wówczas gdy spotykał się Pan – jako bardzo zamożny biznesmen – z Beatą Sawicką, ona była zainteresowana wyłącznie parlamentarzystą PO Wojciechem P.? W takiej sytuacji trudno byłoby mówić o tym, że została „uwiedziona”.

Nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie, gdyż jestem związany tajemnicą. Mogę jednak z całą stanowczością powiedzieć, iż moje relacje z Beatą Sawicką nigdy nie miały charakteru intymnego. Nigdy nie traktowałem posłanki PO inaczej jak tylko osobę łamiącą prawo. W przeciwnym przypadku miałbym postawione zarzuty karne. Z czysto ludzkiego punktu widzenia żal mi pań Sawickiej i Marczuk. Wolałbym, żeby nigdy nie zeszły na drogę łamania prawa. Jednak to one same, powodowane zachłannością i brakiem szacunku dla praworządności, zgotowały sobie taki los.

O czym Pan myślał, oglądając swoje zdjęcia w prasie? Dziś nie jest Pan funkcjonariuszem, wtedy Pan nim był. Pana wizerunek powinien być chroniony.

Wówczas szefem CBA był jeszcze Mariusz Kamiński. Wiem, że jego reakcja była natychmiastowa – do prokuratury trafiło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w związku z upublicznieniem mojego wizerunku. Prokuratura odmówiła jednak wszczęcia śledztwa ze względu m.in. na niską szkodliwość czynu.

Pan odczuł tę „niską szkodliwość” na własnej skórze.

Rozumiem zasady wolności słowa, ale uważam, że funkcjonariusze pracujący pod przykryciem powinni być w sposób szczególny chronieni. Jaką wiedzą o mnie dysponowali dziennikarze, którzy publikowali moje zdjęcie? Wiedzieli, czym się zajmowałem przez lata? Zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą spotkać mnie i moich najbliższych po upublicznieniu mojego wizerunku? Czy zastanowili się nad tym, ile kilogramów amfetaminy czy kokainy dzięki mojej pracy nie trafiło do ich dzieci? Moja sytuacja była tym bardziej dramatyczna, że jako funkcjonariusz nie mogłem sam się bronić, choćby wystąpić na drogę sądową. W czasach pana Kamińskiego czułem, że mam wsparcie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, że nie jestem pozostawiony sam sobie. Gdy szefem CBA został Paweł Wojtunik, to się zmieniło. Miałem wrażenie, że nowe szefostwo zaakceptowało naruszanie mojej godności i poczucia bezpieczeństwa. Wskazywałem panu Wojtunikowi, że w internecie można znaleźć moje prawdziwe nazwisko, że są groźby karalne wobec mnie. Nowy szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego nie reagował. Dziś nie jestem funkcjonariuszem i mogę się bronić. Z każdym, kto mnie oczernia, kto kłamie na mój temat, spotkam się z sądzie.

Czy wie Pan, skąd media miały Pana zdjęcie?

Wiem. Zostało ono wykonane podczas jednego ze spotkań z osobami, które zarządzały willą w Kazimierzu Dolnym.

Czyli autorem zdjęcia jest osoba, która w wyniku Pana pracy może mieć postawione zarzuty karne.

Dokładnie tak.

Czy jest to osoba związana z Jolantą Kwaśniewską?

Tak.

Czy podczas kontaktów z osobami proponującymi korupcję słyszał Pan kiedyś ostrzeżenie „musimy uważać na CBA”?

Tak. Była i taka sytuacja, podczas której jedna z osób z układu korupcyjnego zapytała mnie wprost, czy oby nie jestem z CBA. Po ujawnieniu sprawy Sawickiej na łapówkarzy padł strach. Ale chęć nielegalnego zarobku okazała się silniejsza.

Czy zaskoczyła Pana skala ataku polityczno-medialnego na Centralne Biuro Antykorupcyjne? Jakie były, w Pana opinii, jego przyczyny?

Być może pewne środowisko przestraszyło się nie na żarty. Sprawa posłanki Sawickiej mogła im dać wiele do myślenia. Być może inspiratorzy późniejszych ataków na Centralne Biuro Antykorupcyjne, na Mariusza Kamińskiego czy w końcu na mnie bali się wiedzy, którą CBA zdobyło podczas działań operacyjnych. Przecież ja w klubie Platformy i w TVN24 czułem się jak u siebie.

 



Źródło: