W III RP komunistyczni mordercy pozostają bezkarni. Dlatego coraz częściej muszą się liczyć z wizytą młodych Polaków, którzy w ten sposób przypominają im i ich sąsiadom o zbrodniczej przeszłości starszych panów.
Konstanty Kielich, jeden z pracowników UB w Białymstoku, zeznawał: „Pod koniec marca [1945 r. – przyp. T.P.] około godz. 21.00 do 22.00 ćwiartowano jakieś zwłoki. Kilka dni przed tym przyszedł do mnie Szwagierczak i pokazywał mi dość dużą ilość pierścionków i innych kosztowności, twierdząc, że wszystko to oddał przy zdawaniu depozytu jakiś ksiądz. Szwagierczak mówił dalej, że ksiądz ten miał również w futrze zaszyte inne kosztowności. [...] Zauważyłem – będąc na dziedzińcu – jak z gmachu wynoszono mocno ociekające krwią worki, w których coś było. Domyślałem się znowu, że są to poćwiartowane zwłoki. Worki te wynosili: Wątroba, Szwagierczak i jeszcze ktoś. Worków tych było zdaje się trzy lub cztery. Były one pełne. Wynosili je na stojącą na dziedzińcu bryczkę, przy której były dwa konie, po czym odjechali. Zdaje się, że Szwagierczak powiedział wówczas, że wiozą to do Brdy, skąd to już nie wypłynie”. To – wedle wszelkiego prawdopodobieństwa – opis śmierci ks. Wacława Pacewicza.
Pseudonim Rączka
Kiedy wymieniony w relacji Henryk Wątroba w 1945 r. zatrudniał się w UB, miał za sobą cztery klasy podstawówki i doświadczenie w partyzantce w komunistycznej Armii Ludowej. Jako członek grupy operacyjnej WUBP w Bydgoszczy likwidował Żołnierzy Niezłomnych, w tym podkomendnych Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Po wielu awansach „służbę” zakończył w 1988 r. jako naczelnik wydziału paszportów KW MO w Toruniu.
Wątroba do dziś mieszka w Toruniu. „Kto się mną interesuje, długo nie żyje” – powiedział młodym gościom, którzy odwiedzili go w mieszkaniu. Niespodziewaną wizytą najwyraźniej nie był zachwycony, skoro od razu – pewnie ze strachu – wezwał policję. W 2013 r. Wątroba został skazany przez Sąd Rejonowy w Bydgoszczy na cztery lata więzienia. Wyrok jednak się nie uprawomocnił i ubek nie trafił za kraty. Dlatego przypomniała o nim młodzież w ramach oddolnej akcji „Uwolnić Toruń od czerwonych oprawców”.
Specjalista od WIN-owców
Wcześniej było warszawskie Bródno, gdzie przy ul. Chodeckiej pojawiły się ulotki: „Poszukiwany! List gończy! Jerzy Kędziora, funkcjonariusz UB. Wyjątkowy sadysta. Torturował i znęcał się podczas śledztwa w więzieniu przy ul. Rakowieckiej nad legendarnym dowódcą AK oraz WiN na Lubelszczyźnie, cichociemnym mjr. Hieronimem Dekutowskim »Zaporą«, a także nad prezesem II Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN – Franciszkiem Niepokólczyckim. Mimo wyroku skazującego na 4 lata więzienia nie odbywa kary za swoją bandycką działalność”. Następnego dnia w okolicy policja wzmocniła patrole. Z pewnością nie po to, aby aresztować komunistyczną bestię, ale aby złapać autorów plakatów.
Sprawę Dekutowskiego Kędziora prowadził razem z Eugeniuszem Chimczakiem, innym ubeckim sadystą. Zanim „Zapora” zginął 7 marca 1949 r. wraz z sześcioma podkomendnymi – żołnierzami WiN u – przez rok był torturowany w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.
Kędziora torturował również innych WiN-owców: wspomnianego już w ulotce prezesa II Zarządu WiN Franciszka Niepokólczyckiego, skazanego na trzykrotną karę śmierci (po zmianie kary na dożywocie wypuszczono go na wolność w grudniu 1956 r.), Edwarda Bzymka-Strzałkowskiego, oficera wywiadu i kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ–AK, po 1945 r. szefa Brygad Wywiadowczych DSZ-WiN (kara śmierci zamieniona na 15 lat, z więzienia wyszedł w sierpniu 1956 r.), Józefa Rybickiego (szefa sztabu Komendy Głównej WiN) i zamordowanych: ppłk. Wincentego Kwiecińskiego, prezesa III Zarządu Głównego WiN, oraz ppłk. Łukasza Cieplińskiego i Mieczysława Kawalca z IV Zarządu WiN.
„To żołnierze przeklęci, to oni mordowali nas”
Z dawnymi kolegami z bezpieki, których w samej stolicy żyje jeszcze co najmniej kilkunastu, Kędziora do niedawna spotykał się systematycznie w warszawskiej siedzibie Związku Kombatantów RP w Al. Ujazdowskich. Ubek uważa się za kombatanta, mimo że Urząd do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych III RP pozbawił go uprawnień, będących przecież uhonorowaniem szczególnych zasług dla Polski.
Kiedy trwały kolejne odsłony procesu Kędziory oskarżonego o zbrodnie komunistyczne, jego koledzy ubecy przychodzili do sądu wspierać go. Na każdej rozprawie w ławach dla publiczności siadało kilku towarzyszy z bezpieczeństwa. Siadali i milczeli. Z wyjątkiem siwej kobiety, która co chwila komentowała sytuację. Przeklinała szczególnie krwiście, gdy prokurator odczytywał Kędziorze kolejne zarzuty. A oskarżony? Przez cały proces zachowywał kamienną twarz i z oschłością przyjmował pocieszające gesty i słowa córki.
Inaczej było w przerwie rozprawy, na korytarzu. Wtedy obficie komentował swój proces (częściowo do siebie, częściowo do towarzyszy i komunistycznych dziennikarzy). – To bajka, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Przez całe życie ciężko pracowałem. Do wszystkiego sam doszedłem, bo w dzieciństwie żyliśmy w biedzie. Zrobiłem studia. Taka kariera od robotnika do dyrektora. Zajmowałem kierownicze stanowiska w kilku firmach zagranicznych. Teraz piszę książkę o GL i AL, bo ja jestem stary gwardzista. Okresem po wyzwoleniu [po 1944 r. – przyp. T.P.] się nie zajmuję, wymazałem 10 lat życia, bo byłem wówczas szykanowany – opowiadał.
Kędziora zapomniał dodać, jak w latach 80. zachowywał się jako nauczyciel przysposobienia obronnego w jednym z warszawskich liceów. Młodzieży chwalił się tym, jak to łamał kości „bandytom”.
„To żołnierze przeklęci, to oni mordowali nas” – krzyczała do słuchawki żona Kędziory, po tym jak sąd skazał jej męża. „Ci, którzy go teraz nękają, nie znają historii. Do prezydenta skierowałam pismo z prośbą o ułaskawienie męża. Liczę na łaskę Bronisława Komorowskiego”.
Odwiedzili zabójcę Żubrydów
Po wizycie u Jerzego Kędziory na warszawskim Bródnie antykomuniści odwiedzili mordercę małżeństwa Żubrydów – Antoniego ps. Zuch, który działał w Narodowych Siłach Zbrojnych na terenie Podkarpacia, oraz jego żony Janiny, będącej wtedy w ósmym miesiącu ciąży.
„Wszechpolacy wraz z grupą kibiców udali się na warszawską Saską Kępę, gdzie odwiedzili zabójcę Żubrydów. Zabójstwa dokonał Jerzy Vaulin vel Wolen (były współpracownik UB, ps. Mewa, Moskit, a potem SB – do 1968 r.)” – czytamy na facebookowym profilu Młodzieży Wszechpolskiej.
W 68. rocznicę morderstwa wszechpolacy rozdawali sąsiadom ulotki o działaniach NSZ-etu, w tym małżeństwa Żubrydów. Mając adres, zapukali też do drzwi oprawcy: „Zastaliśmy Wolena w mieszkaniu, raczej nie spodziewał się tego typu wizyty. Nie potrafił zbyt wiele powiedzieć na swoją obronę i wystraszony zamknął drzwi, dlatego skupiliśmy się na odwiedzeniu jego sąsiadów i dalszym informowaniu okolicznych mieszkańców. Przysięga NSZ obowiązuje cały czas, a my jako ich ideowi następcy mamy w obowiązku o nich pamiętać i piętnować ich oprawców. Jeśli sądy III RP nie potrafią skazać winnych, to zadbajmy chociaż o to, by sąsiedzi wiedzieli, że mają po sąsiedzku mordercę, który nie dość, że zabił ciężarną kobietę, to na dodatek twierdzi: »Nie czuję pokuty, jest to moje największe bojowe przeżycie zakończone zwycięstwem«”.
W 1999 r. Sąd Okręgowy w Krośnie umorzył postępowanie przeciwko Jerzemu Vaulinowi ws. zabójstwa małżeństwa Żubrydów z powodu przedawnienia. W 2001 r. Iwona Bartólewska nakręciła film dokumentalny poświęcony losowi Żubrydów, lecz jego wyświetlenie w telewizji zostało zablokowane przez Vaulina pod zarzutem wykorzystania „utworu literackiego” w postaci listu.
Te i inne historie komunistycznych oprawców będzie można przeczytać w najnowszej książce Tadeusza Płużańskiego „Moje spotkania z Bestiami”, która ukaże się pod koniec listopada tego roku.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański