Ciekaw jestem, jak w sytuacji zagrożenia zielonymi ludzikami zachowałyby się obecne władze RP – prezydent Komorowski, który jeszcze niedawno uważał, że Polska nigdy nie była tak bezpieczna, czy premier Kopacz, która w pierwszym wystąpieniu politykę Polski wobec wojny na Ukrainie całkowicie uzależniła od UE?
„Wall Street Journal” napisał, że nowy sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg to rusofil, który w latach 70. brał udział w demonstracjach antyamerykańskich i zwalczał obecność swojego kraju w NATO. Deklarował, że „nigdy nie dopuści do obecności obcych baz na terytorium Norwegii”. „The Norway Post” poszedł jeszcze dalej –
napisał, że były premier Norwegii Stoltenberg to nie tylko rusofil, ale marksista i komunista, który w przeszłości utrzymywał kontakty z KGB (sowieckie służby nadały mu kryptonim Stiekłow). Te informacje pozwalają nam patrzeć w przyszłość z coraz większym niepokojem. Trudnej sytuacji Polski wcale nie zmienia to, że szef NATO jako cel pierwszej podróży wybrał Polskę.
Kluczową rolę w NATO odgrywają Niemcy, a te jasno określiły swoje cele i swój stosunek do wojny na Ukrainie. Aby zachować przyjaźń z Putinem, kanclerz Merkel nie zgodziła się na powstanie baz Sojuszu w Polsce.
Tym samym staliśmy się członkiem NATO drugiej kategorii. Członkiem, którego w razie zagrożenia nikt nie obroni. Później Niemcy zapowiedzieli, pod pretekstem, że mają przestarzały sprzęt, że nie mogą wypełnić swoich sojuszniczych zobowiązań w wypadku napaści na jednego z członków Sojuszu (czyli nie będą w stanie wywiązać się z punktu 5 traktatu waszyngtońskiego). W tym kontekście poważne traktowanie zapowiedzi o tzw. szpicy NATO nie ma chyba sensu.
Zresztą à propos owych zobowiązań.
Przecież Ukraina też miała gwarancje USA, Rosji i Wielkiej Brytanii o nienaruszalności swoich granic. I co? Straciła Krym, a teraz traci wschodnie obwody. Jaką wagę mają gwarancje, skoro wiadomo, że Europą Wschodnią od wieków chcą zarządzać Niemcy i Rosja? Czego możemy oczekiwać, skoro kanclerz Niemiec ma na biurku portret Katarzyny Wielkiej – rosyjskiej imperatorowej o niemieckich korzeniach, a Putin oficjalnie podkochuje się w Stalinie?
„Czierez trud k oswobożdieniu”
Po jednej z rozmów telefonicznych z Putinem Merkel zakomunikowała światu, że jej kumpel ze Wschodu „utracił kontakt z rzeczywistością”. Chciała w ten sposób odwrócić uwagę od prawdziwej polityki Moskwy i... Berlina. A to polityka na wskroś pragmatyczna. Więcej,
to wspólna polityka rozbiorowa, znana od wieków. Kiedyś miała wspólne podstawy totalitaryzmu – polegała na eksterminacji. Zawierała się w słynnym złowrogim napisie:
„Arbeit macht frei” (Praca czyni wolnym). Mało kto wie, że wcześniej wymyślili to Sowieci. Hasło umieszczone na bramie łagrów brzmiało:
„Czierez trud k oswobożdieniu” (Przez pracę do wolności). Niemcom hasło się spodobało i wypożyczyli je sobie. Bo przed II wojną światową blisko współpracowali z Sowietami. Zarówno przed dojściem Hitlera do władzy, jak i po 1933 r. To nie tajemnica, że szkolili się na sowieckich poligonach, testowali sowiecki sprzęt. To ta wszechstronna współpraca doprowadziła do podpisania paktu znanego od nazwisk ministrów spraw zagranicznych Ribbentropa i Mołotowa. I mało kto chce też pamiętać, że bez takiego porozumienia ze Stalinem Hitler mógł nie zdecydować się na wojnę. A Rosja potrzebowała Niemiec do IV rozbioru Polski, bo sama była za słaba. Zbyt dobrze pamiętała klęskę pod Warszawą w 1920 r. Z II wojny światowej wyszła już jako zwycięskie mocarstwo.
ZSRS – reaktywacja
Mocarstwo, do którego wciąż wzdycha Putin, mówiąc: upadek ZSRS to największa katastrofa geopolityczna w historii XX w. I Putin stara się teraz reaktywować ten twór. Plan minimum da się streścić w kilku punktach:
świat zaakceptuje aneksję Krymu (co faktycznie już się stało), a niedługo potem wschodniej Ukrainy (co właśnie się odbywa). Ukraina nigdy nie wejdzie do NATO. To zresztą plan oficjalny – mówił o nim dla niemieckiego „Spiegla” Fiodor Łukjanow, rosyjski ekspert ds. międzynarodowych. Jeśli Zachód nie zaakceptuje tych
„kompromisowych” warunków (czytaj: nie skapituluje przed Putinem),
„czeka nas wojna do całkowitego zniszczenia Ukrainy” – ostrzegł wpływowy politolog. A plan maksimum?
Odbudowa imperium, czyli ponowne podporządkowanie Europy Środkowej. Jaką rolę w tym planie mają odegrać Niemcy?
Pozwolą Putinowi podbić Ukrainę, a potem Bałtów i Polskę? Gdyby rządził Gerhard Schröder, zapewne pomógłby „kryształowo czystemu demokracie”, jak nazywa swojego przyjaciela i pracodawcę Putina. Ale Merkel? Dzisiejsza chrześcijańska demokratka w młodości fascynowała się komunizmem. Przed upadkiem muru berlińskiego zdążyła być zastępcą rzecznika ostatniego rządu NRD – takim wschodnioniemieckim wice-Urbanem.
Może już wtedy znała Putina, który był agentem KGB w Dreźnie?
Platforma i zielone ludziki
„Rząd polski się rozpadł i nie przejawia żadnych oznak życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć” – tak „wyzwolenie” Polski 17 września 1939 r. tłumaczył komisarz ludowy spraw zagranicznych Mołotow.
Warszawa skapitulowała dopiero 28 września. Dzień wcześniej powstała pierwsza wojskowa organizacja konspiracyjna Służba Zwycięstwu Polski.
„Z ciężkim sercem postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczypospolitej i Naczelnych Organów Państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników” – w taki sposób Ignacy Mościcki, ewakuując władze RP przez Rumunię na Zachód, zapewnił ciągłość państwa polskiego. Walka polskiego żołnierza u boku Francji, a potem Anglii była możliwa także dzięki rozkazom naczelnego wodza Edwarda Śmigłego-Rydza.
Można dziś krytykować elity II RP, potępiać w czambuł szefa MSZ Józefa Becka.
Ciekaw jestem tylko, jak w sytuacji zagrożenia zielonymi ludzikami zachowałyby się obecne władze RP – prezydent Komorowski, który jeszcze niedawno uważał, że Polska nigdy nie była tak bezpieczna, czy nowa premier Kopacz, która w pierwszym wystąpieniu stwierdziła, że na program rządu przyjdzie jeszcze czas, a politykę Polski wobec wojny na Ukrainie całkowicie uzależniła od UE? Czy też nowa minister spraw wewnętrznych, która w Bydgoszczy odpowiadała za izby wytrzeźwień?
Radek Sikorski, jeszcze jako szef MSZ, zmienił zdanie i po wcześniejszych zaprosinach Rosji do NATO oraz papieroskach z Ławrowem uznał, że wobec konfliktu na Ukrainie Polska nie może czuć się bezpieczna. Jego szef Donald Tusk też wreszcie przejrzał na oczy i w przerwach między harataniem w gałę zauważył zagrożenie wojenne.
A gdzie się podział reset z Putinem? Gdzie szczere rozmowy na sopockim molo i żółwiki w Smoleńsku?
Kondominium
To całkowity krach polityki Platformy Obywatelskiej. Dziś wyborcze hasło tej partii powinno brzmieć:
„Niebezpieczna Polska w niebezpiecznej Europie”.
Ale przenieśmy się z małego pałacu do dużego. Jeszcze niedawno Bronisław Komorowski zapewniał, że nic nam nie grozi, a teraz gen. Stanisław Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, stwierdził:
„Nie można wykluczyć, że konflikt zbrojny przeniesie się na terytorium Polski”. I spuentował:
„Grozi nam regularna wojna na dużą skalę”.
Jeśli mówi to człowiek, który zna się na rzeczy, bo był szkolony w Moskwie, to sprawa jest poważna.
„Czy będziemy mogli liczyć na NATO i Unię Europejską?” – zastanawia się szef BBN. Kluczowa jednak jest także odpowiedź na pytanie, jak zachowają się Niemcy?
Brytyjski „The Independent” już ujawnił, że Berlin prowadzi z Rosją tajne rozmowy, mające przypieczętować nowy europejski ład. Czy grozi nam kolejny, piąty rozbiór? Czy może trwanie w kondominium?
Autor jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu”, autorem książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych: „Bestie”, „Bestie 2”, „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”, „Lista oprawców”, prezesem Fundacji „Łączka”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański