Nie miałem zamiaru pisać o słynnym już „Resecie”, bo mimo wszystkich jego ważkich odkryć dla mnie, bliskich przyjaciół i rodziny – żadnego zaskoczenia tu nie było. Odkąd zobaczyłem oczy Tuska po jego podwójnej przegranej w 2005 r., nie miałem najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek jest niebezpieczny. Dla Polski! Serial Rachonia i Cenckiewicza ma jednak fundamentalną zaletę – zbiera wszystko w jedną całość i tworzy piorunującą mieszankę – oficjalne dokumenty plus wyraz twarzy Tuska, Merkel, Putina słuchających gorzkich i śmiałych napomnień prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ten wyraz oznaczał jedno – wyrok!
Twarze – napisałem przez grzeczność, bo narzuca się tu całkiem inne słowo, wszak siedzą oni obok mordercy, winnego nie tylko całkiem niedawnej wojny z Gruzją, lecz także (prawda, że według błyskotliwej formuły Sikorskiego tylko „detalicznego”) mordowania własnych nie dość posłusznych obywateli. Chociaż czy wymordowanie kilkuset tysięcy Czeczenów można uznać za detal? No, oni mogli.
A ten prezydent okropnie przeszkadzał. Wyrok wydał Putin, ciekawe jednak, kto z obecnych na Westerplatte mu kibicował, a może wręcz pomagał. Nawet spoczywający w Moskwie cyrograf może w wyniku nieprzewidywalnych zawirowań nagle wypłynąć, ale i bez tego mrówcza praca prof. Cenckiewicza w zwałach niekoniecznie tajnych dokumentów polskiej dyplomacji może dać odpowiedź na kilka kluczowych pytań, co pozwoli złożyć puzzle i bez brakującej części moskiewskiej.
Przecież już się dowiedzieliśmy, że główni macherzy resetu, Tusk i Sikorski, kłamali przed sądem, że żadnego rozdzielenia wizyt prezydenta i premiera w Katyniu nie było, tymczasem sami to przygotowywali najwyraźniej w reakcji na dramatyczne przemówienie Lecha Kaczyńskiego na Westerplatte. Choć więc osobiście jestem głęboko przekonany o współudziale z polskiej strony w zamordowaniu naszego prezydenta, to z największą ciekawością czekam na ujawnienie dokumentów, gdzie czarno na białym będzie napisane, kto, kiedy i dlaczego skierował rządowe samoloty na remont do Samary… Bo po co – to już wiemy!
Po to, żeby Polskę podporządkować całkowicie niemiecko-rosyjskiemu dyktatowi, symbolizowanemu przez właśnie wtedy rozpoczętą budowę rurociągu im. Ribbentropa-Mołotowa, po to, żeby rozwiązać ręce Moskwie do napaści na Ukrainę, po to, by sankcjami europejskimi ubezwłasnowolnić nasz kraj i sprowadzić go do obszaru tranzytowego między dwoma zaprzyjaźnionymi mocarstwami. Jeśli tego nie rozumiał ówczesny polski premier, to znaczy, że albo nie był polski, albo był skończonym durniem niezauważającym prawdziwych interesów kraju i oczywistych zagrożeń ze strony właśnie tych, którzy go za to niedowidzenie poklepywali po plecach i wynagradzali w bardziej konkretny sposób. Mimo jak najgorszego zdania, jakie mam o Tusku, za durnia go nie uważam.
Gdyby zresztą wszyscy oni byli głupcami, a nie świadomymi szkodnikami, to i tak powinni stanąć przed sądem ponownie, tyle że nie jako świadkowie, ile oskarżeni o zdradę. Na razie tzw. dyplomatyczną, czyli zdradę stanu, ujętą w paragrafach Kodeksu karnego w następujący sposób:
„Art. 129. Zdrada dyplomatyczna
Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.
Kiedy pisałem o tym w „Codziennej” kilka lat temu (9.07.2021, „Niech prawo zawsze prawo znaczy…”), uchodziłem za nawiedzonego ekstremistę, a dziś z ujawnionych przez prof. Cenckiewicza oficjalnych dokumentów rządowych, wyprodukowanych na potrzeby dealów z „Rosją taką, jaka ona jest”, i dlatego właśnie często skrywanych przed prezydentem, w sposób oczywisty wynika, że te działania premiera, ministra spraw zagranicznych, ministra od energetyki, właściwie całego rządu bez wyjątku, całkowicie wyczerpują znamiona opisanego w kk. ciężkiego przestępstwa.
I nie ma żadnego znaczenia, czy dopuścili się tej zbrodni z głupoty, czy z wyrachowania, zresztą fakt ukrywania przed prezydentem (nie mówiąc już o opinii publicznej) dokumentów o wielkiej wadze świadczy właśnie o pełnej świadomości dokonywanych świństw. Jeszcze bardziej kompromitujące są niekontrolowane przypływy szczerości (zazwyczaj spowodowane zadufaniem czy wręcz pychą), jak wtedy, gdy premier Tusk chwali się „zaprzyjaźnionym mediom”, że on nie gapa i dlatego uwalił plan ciemniaka Busha juniora rozmieszczenia w Polsce tarczy antyrakietowej, czy obecnie Sikorski, z oburzeniem korygujący dziennikarkę takiegoż medium, że to on z Tuskiem rozpoczęli reset z Rosją na długo przed Obamą!
Przed sądem – też najwyraźniej zaprzyjaźnionym – łgali jak z nut, ale teraz na każde ich kłamstwo jest dokument z ich własnej kancelarii rządowej. „I co by tu na to, proszę pani, zrobić – czy pisać prozę, czy wiersze?”. Nie bez powodu jest ten cytat z norwidowskiego wiersza „Marionetki”, bo to skojarzenie coraz bardziej się narzuca. Historia zna określenie „marionetkowy rząd”, co oznacza, że władze formalnie niepodległego państwa faktycznie są zamontowaną przez dominującego sąsiada agenturą, która ma pilnować interesów wrogiego mocarstwa.
Cała działalność dwóch rządów PO (o usłużnym Peezelu nie zapominając!) dokładnie wpisuje się w ten model: zniszczenie polskich stoczni na rzecz niemieckich, podpisanie skrajnie niekorzystnych umów gazowych na rzecz Rosji, wspieranie w oczywisty sposób niekorzystnego nie tylko dla Ukrainy i Polski, lecz także całej Europy Nord Streamu – tego wystarczy, by mówić o ewidentnej zdradzie dyplomatycznej, a mamy przecież jeszcze jeden ciekawy paragraf:
„Art. 128 Zamach na organ konstytucyjny RP
§ 3. Kto przemocą lub groźbą bezprawną wywiera wpływ na czynności urzędowe konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.”
Przemoc wywierał premier Tusk, odmawiając samolotu prezydentowi na ważne spotkanie unijne, przemoc i groźbę bezprawną wywierał na kancelarię prezydenta Kaczyńskiego ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, wdzierający się do Pałacu Prezydenckiego i domagający się wydania „Aneksu do raportu o WSI” zaraz po śmierci prezydenta, poległego też w wyniku przemocy sprawców na razie nieustalonych…
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ jako żelazny elektorat Prawa i Sprawiedliwości podzielam główny zarzut wielu jego zwolenników – braku rozliczenia wszystkich tych ewidentnych przestępstw. Zdajemy sobie sprawę, że nasze sądownictwo w obecnym katastrofalnym stanie większość procesów by blokowało lub umarzało, ale jednak wtedy więcej prawdy o rządach antypolskiej PO, wysługującej się wrogom Polski – Niemcom i Rosji – dotarłoby do szerszych kręgów naszych rodaków, co przecież ma decydujące znaczenie podczas wyborów.
Nie jestem pewien, czy nawet tak wspaniała robota dziennikarsko-historyczna jak „Reset” zdąży przekonać wielu dotąd otumanionych lub po prostu nieorientujących się dostatecznie w niuansach politycznych, że wybranie Platformy Obywatelskiej w sytuacji wojny na Ukrainie i forsowanie przez Niemcy w UE konfederacji pod dyktat Berlina byłyby dla Polski katastrofą na miarę pierwszego rozbioru. Po pierwszym bowiem przyszły następne, czyli likwidacja państwa polskiego.
Według socjologów część rozczarowanych wyborców PiS odeszła do Konfederacji omamiona pseudopatriotyczną retoryką, którą wszakże demaskuje proste pytanie, na jakie natknąłem się w internecie: „Jak patriota może być rusofilem?”. Nie wiemy, czy tak jest i jak liczna to grupa, ale właśnie o tych mających wątpliwości musimy teraz powalczyć. Nie celujmy w mityczną grupę „ludzi środka” czy tam „symetrystów”, o elektoracie partii antypolskich nawet nie wspominając. Tak jak u Fredry – „Zgoda, zgoda, a Bóg z nieba rękę poda!”, lecz trzeba pamiętać, że nie każdy z urodzenia zaszczycony polskim obywatelstwem uważa polskość nie tylko za normalność, lecz także wielką wartość.
Jak to ujął z bólem Andrzej Gwiazda, prawdziwa legenda Solidarności: „Jak ma się Polak z Polakiem dogadać, kiedy jeden z nich jest zdrajcą?”. Najpierw więc wyeliminujmy zdrajców, a już potem na pewno się Polacy dogadają!