Rzeka umiera, a w płynącej po niej łodzi trwa nienawistna kłótnia i wyrywanie sobie wioseł. Tylko patrzeć, aż wszyscy… razem z psem, wypadną za burtę wprost do brudnej brei – tak widzę dziś wszelkie próby wyjaśnienia nagłego pomoru ryb w Odrze.
Awantura o zatrutą Odrę po raz kolejny pokazuje, że stopień abstrakcji polskiej polityki sięga absurdu. Nikt nie troszczy się o zatrute środowisko i ludzi, którzy mogli przy okazji zachorować, za to obrodziło nam specjalistami od hydrologii, ichtiologii i nauk pokrewnych. Ci sami, którzy jeszcze niedawno byli czołowymi strategami i geopolitykami, teraz ochoczo zanurzyli się w falach absurdalnej złości, mającej na celu chlustanie zatrutą wodą w oczy politycznych przeciwników. Gdyby ryby w Odrze wiedziały, że staną się przedmiotem najważniejszej politycznej debaty tego lata, pewnie dużo wcześniej wypłynęłyby brzuchami do góry. Debata „Odra a sprawa polska” rychło – za sprawą donosów tzw. opozycji – poruszyła także gnuśne korytarze brukselskich pałaców komunistycznych dożów, a nawet naszczuła na Polskę plutony niemieckich biurokratów.
Wystąpienia samorządowców takich jak marszałek województwa lubuskiego pani Polak dopełniły skali informacyjnej beznadziei. Wystarczyło, że chlapnęła o rtęci w Odrze i wszystkie media rozjazgotały się na temat trujących właściwości rtęci i możliwych konsekwencji, które mogą rzekę spotkać. Potem wyszło jak z informacjami radia Erewań: rtęci oficjalnie nie wykryto, ale gdzieś tam była, w jakimś starorzeczu.
Potem kolejni domniemani fachowcy ogłosili, że winę za masowy pomór ryb ponosi zjawisko tzw. przyduchy, czyli braku tlenu w wodzie, którego powodem jest albo zarastanie zbiornika zielskiem, albo zbyt wysoka temperatura wody, albo też wszystko to naraz. Brednie o „przydusze” przetoczyły się przez wszystkie media i znów nikt nie zadał sobie trudu, aby cokolwiek z tego zrozumieć. Tymczasem każdy wędkarz (a autor tej przypadłości oddaje się jej od lat chłopięcych) wie, że „przyducha” może zdarzyć się w zbiornikach zamkniętych, gdzie przepływ wody jest ograniczony. Ale przecież nie w rzece, gdzie nurt wody sam ją napowietrza i zaopatruje w tlen. Jeśli zatem „przyducha” mogłaby wyniknąć z powodu upałów, to dlaczego miałaby dotyczyć jedynie Odry, pozostawiając jeziora i inne rzeki nietknięte? Oczywista bzdura, ale nie przeszkadza jej to w królowaniu na czołówkach mediów.
Teraz zapanowała moda na podkreślanie roli tajemniczych alg, które ponoć miały zakwitnąć i tym samym zatruć wodę w Odrze. Nikt nie zadaje pytania: skąd nagle w rzece miałyby się wziąć takie algi? Nic, wystarczy powtarzać brednie tak, aby wszyscy wokoło zaczęli się nad tym zastanawiać.
Znaleźli się nawet tacy „eksperci”, którzy sugerowali, że nagłe pojawienie się ton martwych ryb w nurcie Odry jest wynikiem złowieszczego sabotażu... (tu podstawiano rozmaite źródła zła, w zależności od poglądów autorów). Kilku „znawców” ogłosiło nawet, że może to być przejaw „wojny hybrydowej” prowadzonej przez Rosję.
Rząd ogłosił, że w sprawie Odry nie widzi w sobie żadnej winy, a jednak poleciały dymisje w Wodach Polskich i gdzieś tam jeszcze. Jak rozumiem, były to dymisje za czystą niewinność.
I tylko nikt nie zwraca uwagi na fakt, że Odra od dawna była wzbogacana różnymi ściekami z wielu różnych miejsc. Najprawdopodobniej jest to więc syndrom tzw. zamarzającego jeziora (bywały takie zimy). Można godzinami siedzieć i wpatrywać się w taflę wody, a i tam nie zauważymy, w którym momencie wodę ścięła pokrywa lodu. Po prostu minimalne zmiany ilościowe powodują w pewnym momencie zmianę jakościową. Ryby mają (zwłaszcza tzw. karpiowate) spore zdolności adaptacyjne, jednak w pewnym momencie woda nawet dla nich staje się po prostu śmiercionośna. Odpowiedzialne wyjaśnianie katastrofy ekologicznej na Odrze powinno więc skupić się na analizie procesów, które zachodziły nad jej brzegami od wielu lat, i to nie tylko ze strony polskiej, lecz także niemieckiej i czeskiej. Tylko wtedy będzie można odnaleźć prawdziwe przyczyny nagłej katastrofy. Z degradacją biologiczną dużej rzeki jest bowiem tak jak z zamarzającym jeziorem. Dłużej nie można już tolerować postawy przeczekującej, która dyktuje postępowanie w myśl zasady: „ Jakoś tam będzie”.
Uważam, że wyjaśnienie katastrofy na Odrze nie polega na nagłym wykryciu jakiegoś złowieszczego truciciela, tylko na analizie procesów, które w otoczeniu rzeki zachodziły od wielu lat.
Poza wędkowaniem i związaną z tym obserwacją życia ryb nie mam zbyt dobrych informacji na temat odrzańskiej katastrofy, jednak doradzam, aby spojrzeć na to z dystansu i przyłożyć do niej miarę zdrowego rozsądku. Tu oczywiście ważna jest przyczyna, lecz dużo istotniejsze jest zabezpieczenie się na przyszłość, a tego nie zapewnią nam rozparzeni uczestnicy politycznych jatek.