Kanclerz Niemiec Olaf Scholz, prezydent Francji Emmanuel Macron oraz premier Włoch Mario Draghi wybierają się do Kijowa. Można by powiedzieć: lepiej późno niż wcale, i gratulować, że przybyło im odwagi, gdyby… Właśnie, gdyby nie to, że sądząc po czynach i wypowiedziach owych panów, raczej niczego dobrego po tej wizycie spodziewać się nie można.
Prawdopodobnie, przerażeni wizją rychłego upadku lukratywnych interesów z Kremlem, będą usilnie namawiać prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego do ustępstw na rzecz Rosji. Oczywiście wszyscy „z głęboką troską” i „przepełnieni wielką sympatią dla bohaterskiej Ukrainy”. Padnie wiele podobnych, nieszczerych wypowiedzi. Dosyć szybko przekonamy się też, jak skończy się ta wizyta. Oczywiście Zełeński to wytrawny polityk, więc miotłą ich raczej nie przegoni, ale nie sądzę, aby pożegnanie było szczególnie ciepłe. Podczas tej wojny Ukraińcy dobrze poznali, kto im przyjacielem, a kto tylko udaje. A z pewnością zarówno Scholz, jak i Macron nimi nie są. Co pokazują choćby liczne rozmowy z ich biznesowym partnerem z Kremla, unurzanym w ukraińskiej krwi. I bardzo chciałbym, aby efekty wizyty trzech przywódców w Kijowie udowodniły, że się w tej materii mylę.