Niełatwo pisać o nadziei w Wielkim Tygodniu przepełnionym wieściami o zbrodniach popełnianych na Ukrainie, ale z historii wiemy, że każda wojna kiedyś się kończy, a z historii świętej – że golgota kończy się zmartwychwstaniem i zbawieniem.
Nie skończy się ona tak jednak dla tych, którzy nawet wtedy, gdy zło zostało całkowicie zdemaskowane, nie chcą się go wyrzec, bo do szczętu owładnęło ich duszami i stało się częścią ich samych. Spróbujmy mimo wszystko spojrzeć wprzód z ostrożną, ale jednak nadzieją. Jak ułożyć życie nasze i naszych sąsiadów po uśmierzeniu tej eksplozji demonizmu?
„Stan wojny przeciw światu zewnętrznemu połączony z beznadziejną izolacją, z wojenną autarchią, z wpojoną narodowi obłędną wiarą, że występuje po stronie prawdy przeciwko kłamstwu, że wszystko, co w świecie chore i odrażające, podstępnie zjednoczyło się przeciwko krajowi niosącemu ozdrowienie. Wszelki stan wojny jednoczy naród i władzę, prowadzi do wymuszonego utożsamienia się nacji z reżimem. Katastrofa narodowa, którą reżim niósł w sobie od pierwszego dnia, nadeszła… I teraz klęska jest oczywista, niesłychane zubożenie, bezprzykładne, wszystko ogarniające bankructwo moralne, duchowe, militarne i ekonomiczne. [...] i powstaje pytanie: jak w ogóle w przyszłości ten kraj w dowolnej hipostazie może pozwolić sobie otworzyć usta na temat jakichkolwiek spraw ludzkich” – w tych słowach rozliczał się ze swoim unurzanym w zbrodni, pokonanym, lecz nieczującym winy narodem wielki niemiecki pisarz Thomas Mann w artykule z 1945 r. pt. „Koniec”. I takie było powszechne przekonanie wśród zwycięzców wstrząśniętych ogromem niemieckich zbrodni, których symbolem stały się obozy śmierci. Nastąpiły denazyfikacja, Norymberga, kontrybucje wymuszane na Niemczech na rzecz ofiar… Często piszą o tym teraz zrozpaczeni porządni Rosjanie, jako o jedynym wyjściu dla ocalenia człowieczeństwa swojego narodu, a i Ukraińcy przytaczają powojenną denazyfikację byłej III Rzeszy jako pozytywny przykład przezwyciężenia przez naród ponurego dziedzictwa.
Problem w tym, że jest to przekonanie całkowicie fałszywe, o czym akurat my, Polacy, wiemy najlepiej. Wielki pisarz Krzysztof Kąkolewski w swojej wstrząsającej książce reportażowej z 1975 r. „Co u pana słychać?” dotarł do żyjących spokojnie w RFN hitlerowskich katów okupowanej Polski, którzy bynajmniej nie trafili za swoje zbrodnie do więzień, a robili kariery państwowe, ciesząc się poważaniem współobywateli, tak ponoć skutecznie zdenazyfikowanych i zreedukowanych.
Do Ukraińców prawda o totalnym zakłamaniu niby-demokratycznych Niemiec, wspierających ich przeciw despotycznej Rosji, docierała zadziwiająco powoli, mimo konsekwentnej realizacji przez Merkel „komercyjnego” projektu Nord Streamów, w oczywisty sposób będących gazową pętlą zaciskaną na szyi Ukrainy. Rękami i pieniędzmi Niemiec Moskwa dążyła do sparaliżowania gazowym dyktatem i tak niezbyt krzepkiej woli państw zachodnioeuropejskich do oporu wobec odbudowy przez Putina imperium, rozpoczętej od zawładnięcia „strefami wpływów”, które sam sobie wyznacza – czy to Gruzją na Kaukazie, czy Ukrainą w Europie Środkowo-Wschodniej, a może w wymarzonej przez Berlin „Mitteleuropie”, którą zarządzać miały Niemcy wspólnie z Rosją....
„Siarczysty policzek” – jak określiły to niemieckie media – wymierzony prezydentowi, a przedtem firmującemu cyniczną politykę wschodnią Merkel wieloletniemu ministrowi spraw zagranicznych Niemiec Steinmeierowi przez Zełenskiego, odmawiającego zaakceptowania jego udziału w kijowskiej wizycie prezydenta Polski i jego kolegów z byłej sowieckiej „Pribałtiki”, nie był czymś niespodziewanym. Od początku wojny jawnie niechętne, by nie rzec – wrogie, stanowisko Bundesrepubliki wobec Ukrainy okraszone było dodatkowo niewiarygodną obłudą, słabo wszakże skrywającą narastającą irytację z powodu wymuszonej rezygnacji z tak już bliskich profitów z NS2.
Niemiecki portal Focus z oburzeniem skomentował decyzję prezydenta Ukrainy, przy okazji jak zwykle wbijając szpilę Polsce: „Odmowa zaproszenia prezydenta federalnego na Ukrainę ma drastyczne konsekwencje. Ale Zełenski nie jest w tym sam. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski swoim niedyplomatycznym afrontem chce powiedzieć coś jeszcze. I daje przy okazji do zrozumienia, czym Niemcy są dla swoich sąsiadów: chwiejnym partnerem, niepewnym członkiem orkiestry. Prezydent Polski Duda jedzie do Kijowa z trzema kolegami prezydentami z krajów bałtyckich. Po policzku ze strony Zełenskiego nastąpił policzek ze strony Andrzeja Dudy. Pomysł wyjazdu do Kijowa wraz ze Steinmeierem miał wyjść od prezydenta Polski. Jednak ani Duda, ani Bałtowie nie wpadli na pomysł, aby w solidarności z niemieckim kolegą zrezygnować z wyjazdu. W tym momencie Putin już wie, co ma sądzić o rzekomo nierozerwalnej jedności Zachodu” [tłumaczenie zawdzięczam Marianowi Panicowi – J.L.].
Logika szowinistycznego myślenia jest taka sama u każdego z narodów uznających się za „nadludzi”, choć gołym okiem widać, że rzekomo nierozerwalną jedność Zachodu podważa na każdym kroku właśnie RFN, pod banderą UE tworzącą IV Rzeszę w braterskim sojuszu z odbudowującą swoje imperium Moskwą. Autor tego paszkwilu Ulrich Reitz nawet nie zauważa, że przypisana przezeń Zełenskiemu diagnoza („czym Niemcy są dla swoich sąsiadów: chwiejnym partnerem, niepewnym członkiem orkiestry”) całkowicie odpowiada prawdzie i podzielana jest nie tylko przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej, ale też przez Wielką Brytanię i USA. Co prawda Anglosasi nie wypowiadają się tak krytycznie wprost, ale ich zdecydowane wsparcie Ukrainy w dostawach uzbrojenia wymownie obnaża kłamliwe wykręty Berlina.
Jeszcze bardziej szokuje bezczelnością domaganie się od naszej delegacji rezygnacji z solidarnościowej wyprawy do Kijowa w imię „solidarności z niemieckim kolegą”! Solidarności z wysokim przedstawicielem Niemiec, których kanclerz notorycznie wydzwaniał do Putina unurzanego we krwi ukraińskich cywilów, kobiet i dzieci, najwyraźniej chcąc ratować resztki dealu, nowożytnego paktu Ribbentrop-Mołotow?! Zarówno niemieckiemu pismakowi, jak i najwyższym władzom niedoszłej IV Rzeszy, a zapewne i szerszym kręgom obywateli RFN przydałoby się ponowne przeczytanie opinii o Niemczech i Niemcach Thomasa Manna, ale zdaje się, że nigdy tego nie czytali i poziom refleksji na temat zbrodni własnego narodu niewiele ich różni od zdziczałych Moskali.
Ale zaraz, przecież jednak miało być o nadziei? Na bayraktara, jakże bym mógł zapomnieć: nadzieja jest! Mam głębokie przekonanie, że nawet niemiecka obłuda, nie mówiąc o reszcie bardziej normalnego świata zachodniego, nie wytrzyma zbyt długo obrazów narastającego bestialstwa kacapów, będącego w istocie znaną nam od wieków jedyną dostępną ich „cywilizacji” doktryną i praktyką prowadzenia wojen, zawsze zresztą zaborczych. I skończy się to mniej lub bardziej otwartą interwencją Zachodu po stronie Ukrainy, a ponieważ siermiężne imperium Putina już i tak trzeszczy w szwach, pierwsza wyraźniejsza klęska – jak odbicie Donbasu i Krymu – nieuchronnie doprowadzi do rozpadu samej rosyjskiej „federacji”.
Nasze Trójmorze, wzbogacone o odbudowującą się Ukrainę, a uszczuplone o niemieckiego konia trojańskiego, czyli Austrię, stanie się na tyle silne militarnie i konkurencyjne gospodarczo wobec coraz bardziej marazmatycznej UE, że będzie jeszcze bardziej demonstracyjnie ignorować pruskie wrzaski niedoszłych władców niedoszłej Mitteleuropy.