Odczuwam coraz większą odrazę wobec niektórych celebrytów charytatywnych. Ich – coraz bardziej wątpliwy – autorytet budowany był wedle precyzyjnych recept, które wykreowali dawni bezpieczniacy.
Taki „anioł” stwarzany jest wedle dosyć cynicznego acz skutecznego tricku. Owsiak, Ochojska stali się w Polsce ikonami wszystkiego, co szlachetne w bezinteresownej pomocy bliźniemu. Te „anioły” jednak zostały precyzyjnie wyselekcjonowane i ulepione na potrzeby tłumnej wrażliwości.
Rzecz zastanawiająca, w ostatnim czasie mieliśmy kolejną operację tzw. świadomościowego przeszczepu, która jednak spełzła na niczym i zamieniła się we własną karykaturę.
Nawiasem mówiąc, świadczy to o tym, że społecznie dojrzewamy i nie dajemy się już kupować za świecidełka jak w niedalekiej przeszłości. Proszę przyjrzeć się operacji czynienia ze średnio rozgarniętej progenitury Kulczyka, w tym wypadku pani Dominiki, ikony pomocy i współczucia. Całą operację przeprowadzał TVN do spółki z panem Hołownią. Łzawy serialik doku-soap, wyprodukowany przez stajnię Waltera i dziwaczną fundację Hołowni, miały posłużyć do ocieplenia wizerunku i odbioru postaci „córeczki tatunia”. Nie wyszło, w efekcie Kulczykowa jeśli w ogóle jest kojarzona, to nadal raczej z dziwacznymi biznesami niż z charytatywnością.
Po co komu te charytatywne kukiełki? Po pierwsze, komunistyczna bezpieka dokładała starań, aby „czerwone anioły” błyszczały, tym samym tworzyła „świeckich świętych” i odbierała polskiemu Kościołowi katolickiemu jego immanentne atuty. Najpełniej jednak rola wykreowanych duszoszczipatielnych „autorytetów” objawia się w momentach kryzysów, gdy potężni sąsiedzi zainteresowani są ukarlaniem polskiej suwerenności. W takiej sytuacji postawa hodowlanych „autorytetów” jest nader przewidywalna. W tym kontekście nieszczęsna Janina Ochojska zupełnie nie zaskakuje, a jej wypowiedzi łatwe są do przewidzenia.
Przyjrzyjmy się bliżej pani Janinie Ochojskiej. Ładnie udało się jej zrobić intratną karierę polityczną. Wykreowała się przecież jedynie na swoich łzawych wypowiedziach i akcjach, których znaczenia i rozmiarów nie sposób realnie oszacować. Osobiście widziałem jej teatrzyk w czasie wojny na Bałkanach.
Naraz jednak okazało się, że Ochojska stała się specjalistką od naszej wschodniej granicy, a szczególnie od „bestialstw” popełnianych przez polską Straż Graniczną, wojsko i policję. Wystarczył kilkugodzinny wypad charytatywnej europosłanki w okolice granicy, aby natychmiast nabrała w tej dziedzinie wszelkich kompetencji. Najpierw więc zorganizowała akcję z daleka śmierdzącą jak ordynarna ustawka, a potem jęła opowiadać publicznie o tym, jak to polscy funkcjonariusze pastwią się nad biednymi „uchodźcami”.
Jej wypowiedzi nie tylko nie są związane z aktualnymi wydarzeniami, ale nie mają nawet żadnego zakorzenienia w rzeczywistości. Byłem na granicy o wiele dłużej niż madame Ochojska, mogłem obserwować fakty, tak jak one się rozgrywają, i mogę stwierdzić, że opowieści Ochojskiej być może dotyczą faktów, ale... propagandowych – służących międzynarodowemu dyskredytowaniu polskich władz i rozsądnej postawy polskich służb wobec wykreowanego przez Aleksandra Łukaszenkę kryzysu. Ochojska wylądowała na granicy prosto z lewackiego kosmosu, gdzie działa zupełnie inna fizyka i przyroda. Jedno tylko łączy Ochojską z realnym światem – wynagrodzenia za jej wytężone, niemniej siermiężne intelektualnie prace.
Jeżeli zatem komuś wydawało się, że Janina Ochojska jest niezależnym fenomenem, który wyrósł na trosce o potrzebujących, to teraz ma doskonałą okazję, aby zobaczyć panią europosłankę w jej naturalnych proporcjach i warunkach istnienia. Ochojska precyzyjnie wybiera swoją retorykę. Porównując funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej do Eichmanna, wpisuje się w ciąg kłamstw i defamacji, które mają budować porównania postawy Polaków w czasie II wojny światowej do niemieckich morderców. Można oczywiście dziwić się, jak chamskie i obraźliwe jest to porównanie, ale przecież Ochojska nie żyje z poparcia polskich patriotów i dobrze wie, że jej przyszłość wisi na schlebianiu gustom Berlina.
Sytuacja na granicy z Białorusią ma jednak i tę dobrą cechę, że znakomicie uczytelnia wszelkie postawy i publiczność bardzo łatwo może przekonać się, kto i jakimi kartami gra.
Teraz przyszła pora, aby do antypolskiej kampanii rzucić ostatnie odwody, a więc ludzi, którzy dotychczas wspierali dywersję dyskretnie i z boku. Wysłano ich na pierwszą linię ataku. Po tym, jak niezbyt rozgarnięty Frasyniuk obrażał polskich żołnierzy, teraz podobnie zachowuje się kobieta, która w sposób naturalny wzbudza współczucie.