Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Wypełnił puste ramy

Gdy poproszono mnie, bym w przededniu beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia jako świadek sporego okresu jego działalności napisał o kard. Stefanie Wyszyńskim, „popadłem w rebus z sumieniem” – według barwnego wyrażenia Heleny Mniszkówny. W dniu śmierci prymasa miałem 27 lat, więc istotnie przeżyłem całkiem świadomie pod jego „panowaniem” pierwszą część życia. Jednak trudne jest mówienie o kimś, kogo się znało za jego życia, gdy postać ta patrzy na ciebie zaklęta w spiż pomników. Wówczas nagle uświadamiasz sobie, że w istocie byłeś świadkiem tworzenia się historii na twoich oczach, tej żywej, nie do przekazania w podręcznikach szkolnych. Tam trafiają wybrane punkty chwały, jak prymasowskie pomnikowe „Non possumus”, my zaś pamiętamy go jako żywego człowieka, a nie pomnik.

Czytanie żywotów świętych nie należy dziś do popularnych zajęć, ale podczas 20 lat pracy dla TVP wiele ze swoich filmów poświęciłem świętym chrześcijańskim, więc w ramach dokumentacji naczytałem się ich żywotów i ze zdziwieniem stwierdziłem, że zawsze są one precyzyjnie osadzone w czasie. Gdy np. mowa o ojcach Kościoła, szczegółowo opisane jest, za jakiego cesarza rzymskiego działali, jaka była wówczas sytuacja nie tylko Kościoła, lecz także we wpływającej na nią polityce.

Nie mnie pisać „żywot” błogosławionego prymasa, bo sięgając pamięcią wstecz, muszę przyznać, że w świadomości ówczesnych młodych ludzi istniał on głównie właśnie w sferze politycznej. Mówię o przeciętnych katolikach, chodzących co niedziela do kościoła, ale nie zajmujących się rozważaniami religijnymi i wewnętrznymi sporami w Kościele uruchomionymi przez II Sobór Watykański. Dopiero po upadku komuny w 1989 r. mogłem zyskać dużo pełniejszą perspektywę.

Antykomunista od zarania

W czasach owej komuny w kraju istniał ostry podział na „nas” i „onych”. Urodziłem się rok po śmierci Stalina i moje dzieciństwo oraz młodość przypadły na okres względnej odwilżowej swobody, dzięki której Kościół mógł też w miarę swobodnie wykonywać swoją misję. „Oni” byli powszechnie pogardzani, nawet my, nastolatki, opowiadaliśmy sobie kawały, w których władca potężnego komunistycznego imperium Nikita Chruszczow był przedstawiany jako zarazem głupek i przestępca. Ten rubaszny, oddolny ton krytyczny wobec komuny spotykał się z duchowymi działaniami polskiego Kościoła na poziomie wyższym, bo duchowym.

Kościół był jedyną oficjalnie istniejącą instytucją, która w pojęciu wiernych była z założenia antykomunistyczna, choć tego wprost nie formułowano. Nikt z nas wtedy nie wiedział, że stojący na jego czele Stefan Wyszyński już przed wojną jako ksiądz publikował takie prace, jak „Katolicki program walki z komunizmem” (1937 r.) czy „Inteligencja w przedniej straży komunizmu” (1938 r.). Miał na myśli także polską inteligencję zainfekowaną genem komuny, bo choć może to dziś dziwić, ale znaczne kręgi tejże w II RP były nader postępowe i propagowały takie „osiągnięcia” sowieckie, jak powszechna dostępność aborcji (Boy-Żeleński) i sceptycyzm wobec „religianctwa”. Złośliwy portret tej formacji dał tak dziś wielbiony przez polskie niedouczone lewactwo Gombrowicz w postaciach państwa Młodziaków.

Awersja do takiej inteligencji, także w powojennej mutacji „postępowych katolików”, została Wyszyńskiemu na zawsze i to jemu zawdzięczamy, że propagowany przez Mazowieckich i Turowiczów Kościół otwarty zyskał poklask jedynie wątłej grupy intelektualistów wierzących zarazem w ludzką twarz komunizmu. On sam już we wspomnianej przedwojennej pracy prawidłowo rozpoznał jego totalitarne rysy: „Rzeczy najważniejsze dla człowieka dzieją się nie w nim, lecz poza nim, bez jego udziału: jest on bezwolnym przedmiotem procesu »przebudowy« człowieka, w której nie bierze udziału, bo jest odeń całkowicie odsunięty”.

Porozumienie z komunistami i koniec złudzeń

Jednak doświadczenie porzucenia Polski przez sojuszników i oddanie jej w ręce komunistów spowodowało, że prymas w znacznym stopniu zrewidował swój pogląd na metody walki z zagrożeniem. Zdecydował się uczynić z Kościoła swoiste państwo w państwie dla ocalenia wartości podstawowych. W roku 1951 zapisał: „Przed wojną walczyłem z doktryną komunistyczną, wychodząc z założeń światopoglądowych. Dziś uważam to za zbędne: komunizm dziś zwalcza sam siebie, w oczach tłumów widmem nieładu gospodarczego i wzrastającego niedostatku”.

W tym okresie dokonał najbardziej kontrowersyjnych posunięć, zawierając kompromis z komuną i uzyskując zgodę na nauczanie religii w szkołach za cenę akceptacji kolektywizacji rolnictwa na modłę sowiecką i odcięcia się Kościoła od zbrojnego oporu wobec reżimu. Naiwnie uważał wówczas za polskiego patriotę „prezydenta” Bieruta, agenta NKWD bywającego na mszach św. podczas świąt państwowych, a zarazem podpisującego się pod wyrokami śmierci na Żołnierzy Wyklętych pozostawionych przez Kościół samym sobie. Złudzenia te prysły w 1953 r., gdy na dekret o obsadzie stanowisk kościelnych, podporządkowujących Kościół komunie, prymas wyrzekł słynne „Non possumus!”, co spowodowało jego uwięzienie.

Wielka Nowenna Tysiąclecia

Szczęśliwie nie trwało ono zbyt długo, bo Opatrzność sprawiła, że Stalin zmarł w przededniu rozpętania kolejnej fali terroru. Odizolowany od świata i polityki Wyszyński wypracował w przymusowej samotni dzieło swojego życia – ideę religijnego odrodzenia narodu poprzez Wielką Nowennę w przededniu tysiąclecia chrztu Polski. Kluczowym momentem było uroczyste złożenie przez wiernych „Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego” na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r.

Bardzo kontrowersyjnym elementem odrodzenia duchowego był słynny list biskupów polskich do niemieckich w 20. rocznicę zakończenia II wojny światowej ze zdaniem: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Byłem wtedy nastolatkiem i doskonale pamiętam, że społeczny odbiór tego posłania był zły – zapewne nie tylko mój proboszcz nie potrafił przekonać do jego ewangelicznej głębi oburzonych wiernych: „To my ich mamy przepraszać za zbrodnie i zrujnowanie Warszawy?!”.

Natomiast masowym poparciem cieszyła się inna inicjatywa Wyszyńskiego, która w moich oczach reżysera dała mu status wielkiego artysty ducha. Mówię o zapoczątkowanym w 1957 r. pielgrzymowaniu po wszystkich parafiach specjalnie wykonanej, poświęconej przez Piusa XII kopii cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Zaskoczony Gomułka rozpoczął konkurencyjne obchody państwowe 1000-lecia państwa polskiego, którego kulminacją była w 1966 r. sowiecka w stylu Defilada Tysiąclecia z udziałem piastowskich wojów, husarii, tanków i wyrzutni rakiet LWP, oczywiście 22 lipca, w 22. rocznicę zniewolenia Polski przez komunę. Mściwy „Gnom” nie życzył sobie konkurencji nadal przyciągającej tłumy Czarnej Madonny i 4 września obraz… został aresztowany!

Interrex czasów komuny

Zanim go uwolniono wskutek uporczywych interwencji arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły, zapewne z natchnienia Ducha Świętego prymas nakazał kontynuowanie pielgrzymki – zamiast świętego obrazu podróżowały puste ramy, przed którymi klękał nabożny lud, widząc w nich oblicze Królowej Polski. Był to pomysł zaiste genialny, godny zastępującego królową i królów wielkiego interrexa czasów komuny. Tę właśnie funkcję pełnił bowiem prymas godnie aż do czasu, gdy Tron Piotrowy objął jego wychowanek, papież z dalekiego kraju. Ich duchową łączność pięknie wyobraża pomnik zainspirowany wydarzeniem – Jan Paweł II podnoszący z kolan prymasa składającego mu hołd po wyborze.

Teraz hołd oddaje swojemu wiernemu słudze cały, nie tylko polski, Kościół. Błogosławiony prymas stawiał czoła ogromnym wyzwaniom z siłą ducha, pokorą i pracowitością, którą świetnie wyraża jego znane powiedzenie: „Kiedy wszystko jest na swoim miejscu, to i Pan Bóg jest na swoim miejscu”. Brakuje nam dziś takiego przewodnika w trudnych czasach. Pozostaje liczyć na jego modlitewne wstawiennictwo w niebie.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jerzy Lubach