Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Rząd Izraela zatwierdził porozumienie z palestyńskim Hamasem w sprawie zawieszenia broni w Strefie Gazy oraz uwolnienia zakładników • • •

Media pod zaborami

„Polska jest pod swego rodzaju okupacją medialną” – napisał niedawno na Twitterze Maciej Świrski, szef i założyciel Reduty Dobrego Imienia i od kilku dni szef rady nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej.

„Media w Polsce są opanowane przez nieformalną cenzurę wynikającą z nienawiści do PiS, którą żywią członkowie tzw. elit medialnych. Nienawiść wynika i z ich życiorysów, i rachunku, bo ta cenzura zapewnia im istnienie w mediach i dochody”

– dodał. To był komentarz do mojego stwierdzenia, że większość mediów w Polsce to kilka wielkich grup medialnych, których działania w praktyce ograniczają wolność debaty. To uczucie okupacji i przemocy medialnej pojawia się zwłaszcza wyraźnie, gdy śledzi się publikacje portalu onet.pl i „Newsweeka” – wydawanych po polsku tytułów niemiecko-szwajcarskiego koncernu. Kiedyś najbardziej znana z artykułów obrażających Polaków była „Gazeta Wyborcza”. Dziennik prowadzony przez Michnika oraz przez innych potomków stalinistów i działaczy KPP ma na koncie kilka słynnych tekstów, jak choćby ten, że powstańcy warszawscy mieli rzekomo mordować Żydów. Nie warto tu przypominać wszystkich świństw, które w ramach pedagogiki wstydu wobec polskości i Polaków publikowano na tamtych łamach – każdy mniej więcej wie, jaką wymowę ma ta gazeta i czemu od lat nie bierze się jej do ręki. Szczególnie podczas ostatniej kampanii wyborczej, gdy redakcja nie zawahała się przed – czerpanymi z rynsztoka – oskarżeniami przeciw prezydentowi Andrzejowi Dudzie, potwierdzając tym samym zrównanie poziomem z tygodnikiem „Nie”.

Niedawny, afirmacyjny wywiad z Jerzym Urbanem na łamach „Wyborczej” także nie dziwi. Przypomniał to, co wiadomo od czasów komisji śledczej w sprawie afery Lwa Rywina – że Michnik i Urban, redaktorzy „Wyborczej” i „Nie”, to po prostu dobrzy koledzy, ten sam świat i poziom. A także wierność temu samemu, postkomunistycznemu dziedzictwu i tym samym antypolskim strachom. Długi cień Moskwy był i jest tu widoczny aż nadto wyraźnie. Ale mamy i długi cień Berlina – portal kierowany przez byłego dziennikarza „Gazety Wyborczej”, skompromitowanego licznymi wpadkami i demonstrującego skrajny cynizm Bartosza Węglarczyka ściga się pod względem antypolskich publikacji z Agorą.

Wystarczy przypomnieć przekaz z ostatnich dni: „W II RP grasowało więcej morderców niż kiedykolwiek”, a „przestępczość była monstrualna” – to podpis pod materiałem w rocznicę napaści Niemiec na Polskę. Wcześniej tytuły wydawnictwa Axel Springer powielały tezy moskiewskiej propagandy w setną rocznicę zwycięstwa Polski nad bolszewikami. Beata Mazurek, poseł do Parlamentu Europejskiego, skomentowała to szczególnie celnie: „Bezczelna próba zmanipulowania i zdyskredytowania Wielkiej Chwały Polski. Mogą pisać po Polsku, ale wyraźnie widać niemiecką pogardę i butę. Kto płaci, ten wymaga. Pakt Ribbentrop–Mołotow ma się dobrze”.  

Podczas dyskusji nad tym, jak doprowadzić do dekoncentracji rynku medialnego, mówimy często o rozwiązaniach z Francji czy z Niemiec. O zasięgach, udziałach, dopuszczalnym poziomie kapitału zagranicznego. Ale jest też coś, co nie jest opisane w żadnej ustawie – sposób myślenia ludzi mediów, ich lojalność wobec własnego kraju i racji stanu. Przez dekady PRL, a potem lata postkomunizmu starannie kształtowano rynek medialny, dobierano też ludzi, którzy mogli pracować w mediach mainstreamowych.

Dla osób, które nie odpowiadały wyznaczonym przez postkomunę kryteriom (a wśród nich zamiast racji stanu czy lojalności wobec państwa była wierność wobec grupy trzymającej władzę, wobec układu Michnika i Kiszczaka z Magdalenki), istniała możliwość pracy na marginesie, w tzw. prawicowych mediach. „W jakiejś egzotycznej niszy (czy jaskini) jak »Gazeta Polska« jest Pani właściwe miejsce – tak mi przed laty wskazał moje „miejsce”, gdy pracowałam w „Rzeczpospolitej”, prof. Jan Winiecki, jeden z tuzów III RP.

Taka weryfikacja dziennikarzy – odbywająca się rok po roku przez ostatnie dekady w głównych mediach, ma swoje konsekwencje – i te, prócz kwestii własnościowych, decydują o jakości debaty publicznej w Polsce. Dlatego tak ważne są – obok mediów wyrosłych z „jaskiń” opozycji wobec postkomuny – media publiczne. Wyrwane z rąk PO, SLD, PSL dają przestrzeń wolności i tlen. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka