Historyczne spotkanie przywódców Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej na singapurskiej wyspie Sentosa wzmacnia nie tylko USA, ale także Donalda Trumpa. Przede wszystkim jako lidera, z którym Europa i świat muszą się liczyć w kwestiach globalnych. Ale także polityka, który – jak sam mówi – „robi tak, żeby załatwić sprawę”.
W tym przypadku „miał zamiar rozwiązać z Kimem duży problem i jednocześnie osiągnąć olbrzymi sukces”, więc do tego doprowadził. Po wielu latach destabilizacji na Półwyspie Koreańskim mamy nie tylko ocieplenie relacji, które jest częstym efektem takich rozmów, ale i konkretne decyzje. Szczyt zakończył się podpisaniem dokumentu, który wyznacza nowy ład w regionie, zapowiada jego całkowitą denuklearyzację i zaprowadzenie nowych stosunków dwustronnych pomiędzy Koreą Północną a Stanami Zjednoczonymi. Szef Białego Domu udowodnił tym samym, że jego niestandardowe działania międzynarodowe przynoszą dobre efekty. W takich zachowaniach Donald Trump przypomina zresztą Ronalda Reagana, który też potrafił zaryzykować i zagrać ostro, gdy sprawy szły nie po jego myśli. A w Polsce Reaganowski styl prowadzenia polityki kojarzy się przecież jak najlepiej.