Międzynarodowy Fundusz Walutowy stawia sprawę jasno. W 2025 roku deficyt finansów publicznych ma wynieść około 7 proc. PKB, a dług publiczny może dojść do prawie 60 proc. PKB.
Te liczby mówią same za siebie. To jeden z najwyższych deficytów wśród państwa na Starym Kontynencie. I to przy braku gospodarczej zapaści, która zwykle tłumaczy taką skalę kryzysu.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
Najgorsze jest to, jak ten problem powstał. MFW wskazuje, że w ostatnich latach deficyt powiększył się dlatego, że mocno urosły wydatki. Fundusz wylicza wzrost wydatków o 6,5 proc. PKB, przy jednoczesnym wzroście dochodów o 1,2 proc. PKB. Pisząc wprost, państwo zaczęło wydawać znacznie szybciej, niż rosły wpływy. Dług zaczął przy tym rosnąć w tempie około 5 proc. PKB rocznie.
Najgorszy moment jest wtedy, gdy dług zaczyna sam podnosić koszty. MFW ostrzega, że przy dużym deficycie i braku porządnych cięć lub zmian, rynek może się nagle odwrócić. Wtedy państwo musi pożyczać drożej. A gdy pożycza drożej, więcej pieniędzy z budżetu idzie na odsetki, zamiast na inne wydatki.
W konsekwencji MFW podniósł ocenę ryzyka napięć wokół długu Polski z niskiego do średniego. Według scenariusza bazowego, przy umiarkowanej konsolidacji rzędu około 2 proc. PKB, dług ma dalej rosnąć i sięgnąć 76 proc. PKB w 2030 roku. To fatalna prognoza, dlatego Fundusz rekomenduje skumulowaną konsolidację fiskalną rzędu 4 procent PKB do 2030 roku po to, aby zejść z deficytem bliżej 3 procent PKB i zatrzymać wzrost długu. Jednocześnie wskazuje, że skala działań zapowiadana na 2026 rok jest mała w porównaniu z tym, co byłoby potrzebne, by sytuację opanować.
Dodatkową presję nakłada Unia Europejska. Przed Polską został postawiony cel zejścia z nadmiernego deficytu do 2028 roku. Co to oznacza? Przede wszystkim nacisk na ograniczanie tempa wydatków w kolejnych latach. Jeśli deficyt nie zacznie spadać szybko, pole manewru będzie się kurczyć. A gdy budżet traci pole manewru, pozostają wyjścia, których nikt nie lubi. Mocne cięcia, nowe obciążenia albo jedno i drugie naraz. Co bardzo mocno odczują wszyscy Polacy.