"Informację o śledztwie dotyczącym egzaminu ministra sprawiedliwości uzyskaliśmy od prawnika, który zna osobiście czołowych polityków PO i PSL. Według jego wiedzy policjant, który swoim podpisem potwierdził, że Grabarczyk zdał przed nim egzamin, zrobił to bez obecności ministra, dopuszczając się tym samym poświadczenia nieprawdy" - pisał na początku marca Piotr Lisiewicz na łamach tygodnika "Gazeta Polska" (TUTAJ CAŁY TEKST).
Z kolei dzisiaj "Gazeta Wyborcza" poinformowała o nowych faktach cytując anonimowego informatora. Propozycja "dealu" miała wyjść od policjanta, który rzekomo niczego nie oczekiwał w zamian od Grabarczyka.
– (...) żadnej łapówki, protekcji. Nie ma dowodów, by coś takiego padło. Możliwe, że policjant chciał się wkupić w łaski Grabarczyka, liczył, że mu to pomoże w karierze – opowiada osoba znająca kulisy sprawy. – Grabarczyk nie zaprotestował, gdy po części teoretycznej usłyszał, że zdał egzamin i dostanie to pozwolenie. Ale to nie przestępstwo, można oceniać to zachowanie w kategoriach etycznych.
Prokuratura w Ostrowie Wielkopolskim nie wyklucza wystąpienia do policji o cofnięcie ministrowi pozwolenia na broń, bo zostało uzyskane w wyniku przestępstwa.
– Rozważamy skierowanie takiego wniosku, ale decyzja zapadnie po skompletowaniu wszystkich dowodów – stwierdził prokurator Janusz Walczak.
A Grabarczyk nadal jest ministrem odpowiedzialnym za wymiar sprawiedliwości, który zainteresował się ministrem. Takie to standardy Platformy Obywatelskiej...