Tak oto w czasach, w których o homofobię oskarżony być może każdy przeciwnik ideologii LGBT, Wiosna Roberta Biedronia zawarła koalicję z ugrupowaniem o skrajnie homofobicznym rodowodzie, obejmującym masowe prześladowania i upokarzanie gejów z użyciem państwowego aparatu represji. Dodajmy, że żaden z zapytanych przez nas czołowych liderów SLD, a wcześniej działaczy PZPR, nie wspomniał w rozmowie z nami o tym, by wówczas choć jednym słowem zaprotestował przeciwko prześladowaniu homoseksualistów. A nie wymagało to jakiegoś wielkiego ryzyka i byli tacy, którzy zaprotestowali, jak ówczesny poseł ZSL Mikołaj Kozakiewicz, późniejszy marszałek Sejmu kontraktowego, który interweniował w tej sprawie u samego Kiszczaka.
Od gejów żądano opisu ulubionych pozycji seksualnych
Akcja „Hiacynt”, przeprowadzona na rozkaz Czesława Kiszczaka, miała charakter masowy, co pokazują liczby: w latach 1985–1987 w wyniku inwigilacji homoseksualistów zarejestrowano około 11 tys. akt osobowych. W jaki sposób ich namierzano? Bezpieka monitorowała m.in. miejsca spotkań homoseksualistów – parki, ubikacje i kawiarnie.
W łapance z 15 listopada 1985 r. zatrzymywano nie tylko tysiące homoseksualistów, ale i osoby podejrzane o utrzymywanie kontaktów z ich środowiskiem. Nie tylko w miejscach ich pracy i nauki, ale także spotkań „elementu homoseksualnego”. Regularna łapanka odbyła się na Dworcu Centralnym. Aresztowanym zakładano teczki o nazwie „Karta homoseksualisty” i zdejmowano odciski palców. Przesłuchujący żądali też od nich upokarzającego szczegółowego opisu uprawianych przez nich stosunków seksualnych oraz ulubionych pozycji. Namawiano ich również do podpisywania oświadczeń: „Niniejszym oświadczam, że ja [imię i nazwisko] jestem homoseksualistą od urodzenia. Miałem w życiu wielu partnerów, wszystkich pełnoletnich. Nie jestem zainteresowany osobami nieletnimi”. Zatrzymani byli zmuszani szantażem do donoszenia na innych homoseksualistów: grożono, że o ich homoseksualizmie dowiedzą się rodziny oraz koledzy ze szkoły czy pracy.
„Cioty” i „żule”
Po co reżim zorganizował tę akcję? 12 stycznia 1986 r. na łamach tygodnika resortu spraw wewnętrznych „W Służbie Narodu” ukazał się artykuł zatytułowany „Hiacynt”.
„Uciekinierzy i wagarowicze padają też ofiarą homoseksualistów, a szczególnie tzw. ciot. Tym mianem określa się homoseksualistów, którzy dla zaspokojenia swych potrzeb są gotowi do podjęcia każdego działania”
– pisał autor artykułu Sławoj Kopka.
Jakie jeszcze były przyczyny operacji? „Od pewnego czasu obok zjawiska homoseksualizmu pojawiło się nowe i bardzo groźne. Pojawił się ŻUL (…). Żul zazwyczaj nie pracuje, ubiera się dobrze, modnie, przebywa w miejscach grupowania się czy przebywania elementu homoseksualnego. Łatwo daje się namówić na wspólne spędzenie czasu, przyjmuje prezenty, czasem także stałe kieszonkowe. Świadczy usługi seksualne. Często wykorzystuje sympatię homoseksualisty i drogą szantażu uzyskuje dalszy zysk materialny” – czytamy.
Czarzasty – obrońca Kiszczaka nie chce rozmawiać
SLD, która podpisała właśnie umowę współpracy z Wiosną Roberta Biedronia i partią Razem, jest nie tylko bezpośrednią kontynuacją PZPR. Jest też całkowicie zdominowana przez polityków starszego pokolenia: na pięciu eurodeputowanych z list tej partii czterech było aparatczykami PZPR w czasie, gdy doszło do Akcji „Hiacynt”. Podobnie jak lider tej partii, Włodzimierz Czarzasty, który pomysł zdegradowania autora Akcji „Hiacynt” Czesława Kiszczaka nazwał niedawno dziełem „hien cmentarnych”.
Czarzasty w latach 80. był wysoko postawionym aparatczykiem w komunistycznym ruchu młodzieżowym, doszedł do funkcji wiceprzewodniczącego SZSP, a od 1983 r. działał w PZPR. Co wiedział wówczas i co myśli dziś o ówczesnych wydarzeniach? – Myśli pan, że ja będę rozmawiał z „Gazetą Polską” o Akcji „Hiacynt”? – urywa rozmowę.
Jaruzelska: Akcja „Hiacynt” była złem
Monika Jaruzelska, córka komunistycznego dyktatora Wojciecha Jaruzelskiego, jest dziś warszawską radną SLD. Tłumaczy, że Akcja „Hiacynt” była raczej dziełem Czesława Kiszczaka niż jej ojca. Gdy pytamy ją, czy kiedykolwiek rozmawiała o niej z ojcem, po zastanowieniu stwierdza, że nie pamięta takiej rozmowy. – Akcja „Hiacynt” jest jednym z wydarzeń, o których trzeba pamiętać, czymś z pewnością złym – mówi „Gazecie Polskiej”. Jak twierdzi, nie piętnowała ona jednak samego homoseksualizmu. – Homoseksualistów nie ogłoszono wrogami narodu czy przestępcami, zatrzymania nie wiązały się z karami, natomiast informacji na ich temat używano do ich szantażowania, co było złem – przyznaje. Jak podkreśla, mówiąc o Akcji „Hiacynt”, trzeba pamiętać, że ówcześnie homoseksualizm postrzegano inaczej niż dzisiaj. Zarówno w państwach komunistycznych, jak i na Zachodzie. – Na homoseksualizm nie patrzono wówczas, mówiąc bardzo oględnie, afirmacyjnie. To były inne realia. Bohdan Łazuka w jednym z odcinków „Czterdziestolatka” zagrał homoseksualistę i zrobił to świetnie, jednak dziś takie satyryczne przedstawienie homoseksualisty byłoby uznane za niedopuszczalne i niepoprawne politycznie – mówi.
Wziątek… nie słyszał o Akcji „Hiacynt”
Najbardziej zaskakującej odpowiedzi na pytanie o Akcję „Hiacynt” udzielił nam Stanisław Wziątek, poseł SLD przez trzy kadencje, w czasach PRL działacz ZSMP i PZPR.
Stwierdził, że… nie słyszał o takiej akcji. Gdy przybliżyliśmy mu temat, odpowiedział:
– Nie miałem wtedy o tej akcji żadnej wiedzy. I dziś nie będę się wypowiadał o czymś, o czym wiem tylko z pana opowieści.
Leszek Aleksandrzak, poseł SLD przez dwie kadencje, w 1977 r. wstąpił do PZPR, a w latach 1987–1990 był kierownikiem wydziału Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kaliszu. On również zapewnia, że o Akcji „Hiacynt” nic wówczas nie wiedział. – Myśmy w Kaliszu takiej wiedzy nie mieli, do zwykłych członków PZPR takie rzeczy nie docierały. Wiem, że przez Akcję „Hiacynt” homoseksualistów napiętnowywano, chciano likwidować to środowisko. Dziś też dochodzi w tej sprawie do różnych ekscesów, ale nie chcę powiedzieć, że jest to to samo – mówi.
Waniek: W PZPR wiele osób miało poglądy endeckie
Danuta Waniek, była szefowa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, w PZPR działała od 1967 r. W 1977 r. została doktorem nauk prawnych, a w 1988 r. obroniła habilitację. Chlubi się partyjnym nonkonformizmem, jak podkreśla, także w SLD działa z przerwami – wróciła do tej partii dwa lata temu. Uważa, że Akcja „Hiacynt” nie powinna mieć wpływu na dzisiejszą lewicę. – To było kilkadziesiąt lat temu, dziś do polityki wchodzą ludzie urodzeni w latach 90., którzy nie żyli w tamtych czasach, nie znają tamtych wydarzeń. Nie widzę powodów, żeby łączyć je z obecną lewicą – tłumaczy. Jak mówi, ówczesny aparat PZPR był paradoksalnie stosunkowo konserwatywny. – Tak było od czasów Gomułki. W PZPR źle patrzono na zawieranie przez członków partii ślubów kościelnych, ale także źle oceniano rozwody. Na polu obyczajowości PZPR była zachowawcza – tłumaczy. Więcej, jej zdaniem wielu członków PZPR miało poglądy… endeckie. – I dotyczyło to nie tylko skrzydła Mieczysława Moczara, ale też zwykłych działaczy partii, słyszało się to w rozmowach z nimi – zauważa. Twierdzi, że sama wówczas o Akcji „Hiacynt” nic nie wiedziała. – Tym zajmowały się służby – wyjaśnia.
Zemke: Akcja była dość ohydna, ale z esbekami o niej nie rozmawiałem
Skoro tak, to o Akcję „Hiacynt” zapytaliśmy Janusza Zemke, polityka SLD najbardziej zaangażowanego w obronę dawnych esbeków. Zemke w czasie trwania tej akcji był już ważnym działaczem PZPR, do której wstąpił rok po Marcu’68. W 1977 r. uzyskał stopień doktora nauk politycznych w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR, od roku 1981 do 1983 r. był sekretarzem ds. propagandy KW PZPR, a w czasie Akcji „Hiacynt” był już zastępcą kierownika w KC, aby w 1989 r. zostać I sekretarzem KW PZPR w Bydgoszczy. Zemke twierdzi, że również nic o Akcji „Hiacynt” nie wiedział. – Nie miałem o niej żadnej wiedzy, teraz wiem, że była dość ohydna – mówi. Czy dziś, broniąc emerytur sprawców m.in. tych ohydnych działań, pytał ich o nie? – Nigdy o tym z nimi nie rozmawiałem – zapewnił w rozmowie z „Gazetą Polską”.