Michael (Alec Baldwin) to zapracowany producent filmowy, który podróżuje po całym świecie. W szybkim trybie życia pomaga mu niezastąpiona żona Anne (Diane Lane). Choć pozornie oboje tworzą zgrany duet, wydaje się, że Michaelowi dużo bardziej zależy na pieniądzach i podziwie ze strony młodych atrakcyjnych aktorek niż na relacji z notorycznie przez niego zaniedbywaną żoną.
Kiedy ich wspólny znajomy Jacques (Arnaud Viard) – Francuz z krwi i kości i casanova, który za nic ma wszelkie konwenanse, proponuje Anne podwózkę do Paryża, przed kobietą otwiera się nieznana dotąd perspektywa: nagle towarzyszy jej ktoś, kto roztacza nad nią parasol opieki (czasem wręcz przesadnej) , zasypuje komplementami i nawet z usterki samochodu potrafi uczynić okazję do romantycznej przygody. W dodatku zdaje się nosić w sobie jakiś sekret, który z jednej strony niepokoi, z drugiej - przyciąga...
To idealna „okazja” do zdrady, wszak o takim scenariuszu marzy przecież większość kobiet, zwłaszcza tych, które przez lata muszą rywalizować o uwagę męża z jego wiecznie dzwoniącą komórką. Jednak Eleanor Coppola nie daje się ponieść schematowi – zamiast tego artystka serwuje nam niezwykle synestezyjne kino drogi, które łamie wszelkie oczekiwania współczesnego widza. I bardzo dobrze! Nie znajdziemy tu rozbudowanej fabuły, zaskakujących zwrotów akcji czy pokrętnie zbudowanych intryg. A jednak, zbudowany przez Coppolę klimat narastającej wzajemnej fascynacji bohaterów osadzony w barwnej pocztówce z Francji sprawia, że tytułowy Paryż rzeczywiście może poczekać, a widz ma ochotę towarzyszyć Anne i Jacquesowi w ich podróży jak najdłużej. Pięknie podane potrawy (nie polecamy iść na seans z pustym żołądkiem:)), lejące się strumieniami wino z najwykwintniejszych szczepów i prowansalskie krajobrazy w dwójnasób wynagradzają ledwie zarysowany fabularny kręgosłup, który jest tu raczej pretekstem niż celem samym w sobie.
Choć obraz aż roi się od widoczków rodem z foldera turystycznego, a całość składa się na historię na wskroś przerysowaną, ma w sobie pewien urok, którego na próżno szukać w większości amerykańskich produkcji.
Współczesny widz, przyzwyczajony do elektryzujących zwrotów akcji i bombardujących go w niemal każdej klatce efektów specjalnych może nawet stwierdzić, że obraz nakreślony przez Coppolę jest... nudny. Twórczyni zdaje się jednak nie dbać o to – jej celem nie jest sukces mierzony dolarami odnotowanymi przez box office czy wysokie noty krytyków, ale sprzedanie własnego pomysłu na kino – kameralne, intymne, skupione na tym, co tu i teraz. Pomysłu, którego nie sposób nie kupić.