Czyngis-chan pokonał rosyjską wódkę
Przewodniczący jednoizbowego parlamentu Mongolii Zandaakhuu Enkhbold mówi mi, że jego rodacy nie znali wódki do lat trzydziestych XX w.
Niski, wiecznie uśmiechnięty polityk podkreśla też z dumą, że Mongolia produkuje teraz własną wódkę i że jest ona lepsza niż ta rosyjska. „Ale polska wódka też jest dobra” – mówi z przekonaniem i widać, że to ugruntowana opinia, bynajmniej nie z książek wzięta. Zaśmiewa się, gdy opowiadam mu o polsko-rosyjskim sporze o to, kto pierwszy wymyślił i wyprodukował ten eksportowy słowiański napój. Cóż, nawet Amerykanie nakręcili film o tej „wojnie o wódczane pierwszeństwo” między Moskwą a Warszawą.
Siedzimy w kwietniowy wieczór z „marszałkiem” ichniego sejmu przy kolacji, a temat wódki przywiezionej tu przez Sowietów nie pojawia się oczywiście ot tak, przypadkiem. Tutejsza wódka ma złocisty kolor i odróżnia się smakiem od naszej rodzimej. Towarzyszy nam szef senatu Italii, rodem z Sycylii, i widać, że zdecydowanie woli wino. W przeciwieństwie do Mongołów – przedstawiciele międzynarodowych organizacji mówią mi, że tutaj alkoholizm to poważny problem. Może to kwestia klimatu? Mimo że jest wiosna, na dworze jest bardzo zimno. Nic to jednak w porównaniu z lutym zeszłego roku: gdy tu przyjeżdżałem było minus trzydzieści, a gdy wyjeżdżałem, już „tylko” minus dwadzieścia cztery – i to w stolicy kraju.
Mongolia jak RFN, czyli „wielka koalicja”
Ułan-Bator ma około miliona stu tysięcy mieszkańców i żyje w nim co drugi obywatel tego środkowoazjatyckiego państwa. Ulaan Baatar jest porównywalny z Warszawą pod względem liczby ludności i na tym podobieństwa się kończą: Mongolia ma 15 razy mniej obywateli niż Polska, za to prawie pięć razy większe terytorium. Polityka budzi tu chyba większe emocje niż u nas: po wyborach do Wielkiego Churału Państwowego (tak się nazywa parlament) osiem lat temu, które uznano za sfałszowane, demonstranci zdewastowali i spalili budynek komitetu centralnego rządzącej partii postkomunistycznej. Niejako przy okazji spalono również sąsiednią filharmonię, ale też Galerię Narodową (wcześniej ją rozgrabiono), siedzibę państwowego zespołu tańca oraz Orkiestry Narodowej. Palono samochody, rabowano sklepy i banki. W końcu interweniowała armia i wprowadzono kilkudniowy stan nadzwyczajny. Teraz jest spokój. Dlaczego? Mongołowie nagle przestali być krewcy? Nikt tu tego głośno nie powie, ale czy przyczyna tego spokoju, mimo pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, nie leży czasem w tym, że po prostu nie ma teraz w Mongolii klasycznej opozycji, bo wszystkie partie tworzą koalicję rządową? Najbliższe wybory za pasem, bo w czerwcu, ale Zandaakhuu Enkhbold mówi mi, że po elekcji znów będzie „wielka koalicja”, czyli „ręka rękę myje” (to już moje określenie). Zmieni się może 28. w historii Mongolii premier Czimedijn Sajchanbileg (kieruje rządem od dwóch lat) i ministrowie, a w rządzie znajdą się przedstawiciele może trzech, a nie czterech partii, jak obecnie, ale będą to przetasowania w ramach tego samego establishmentu.
Biały sokół, biały orzeł i wielcy sąsiedzi
Kult Czyngis-chana jest tu wszechobecny. Władze szerzą go w bardzo konsekwentny sposób – to taka świadoma, jednocząca naród „polityka historyczna”. To nie tylko lotnisko międzynarodowe nazwane jego imieniem czy pomnik na centralnym placu stolicy. To również edukacja szkolna i oficjalna linia propagandy. „My wszyscy z Temudżyna” – można by ją podsumować. Tak bowiem brzmiało imię „chana wszystkich Mongołów”, który panował nad całą Azją Środkową i północnymi Chinami z pustynnego Karakorum. Jego następcy poszerzyli imperium o całe dzisiejsze Chiny, Irak, Iran, Afganistan, a nawet Ruś (sic!) – tak, iż obejmowało ono ziemie od Morza Czarnego do Pacyfiku. Trudno się dziwić, że do imperialnej tradycji odwołuje się dziś ten mały naród żyjący na wielkim terytorium będącym resztką wspomnienia dawnej XIII-wiecznej światowej świetności. Dziś żyje w cieniu dwóch globalnych potęg – swoich sąsiadów: Rosji i Chin. Przed blisko 800 laty imperium mongolskie władało obydwoma tymi państwami.
Mongolia, poza podbojami (np. bitwa pod Legnicą w 1241 r., przegrana przez Polaków i okupiona śmiercią naszego księcia Henryka II Pobożnego) słynie też z kaszmiru. To najbardziej znany produkt eksportowy tego kraju, zdobywający także rynki europejskie. Gospodarka mongolska, pomijając eksport kaszmiru, stoi surowcami typu: węgiel brunatny, miedź, fosforyty, molibden. Kiedyś, jeszcze w latach 60., sporą rolę odgrywało łowiectwo. Teraz to już melodia przeszłości, choć cały czas poluje się tu na wiewiórki!
Odkrywam w czasie swojej drugiej już wizyty w tym jedynym państwie Azji postsowieckiej, które nie było formalnie republiką sowiecką (w przeciwieństwie do Kazachstanu, Kirgistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu) naprawdę ciekawą kulturę ludową. Układy taneczne Mongolskiego Narodowego Zespołu Pieśni i Tańca czy żeński chór tegoż stoją na bardzo dobrym poziomie. Charakterystyczne, że wiele utworów muzycznych, a także choreograficznych nawiązuje do stepu, stanowiącego przecież swoisty symbol wielkiego – pod względem powierzchni – kraju nielicznego narodu. Jeden z utworów, w choreografii „laureata nagrody państwowej” (te tytuły to powszechna, praktycznie na całym terenie dawnego ZSRS, wciąż utrzymywana sowiecka maniera) S. Sukhbaatara zatytułowany jest „Biały sokół”. Miejscowi tłumaczą, że ten ptak to symbol ich kraju i że służył kiedyś do polowań. Opowiadam, że symbolem Polski jest biały orzeł i szybko się zgadzamy, że dwa dumne białe ptaki są symbolem dwóch dumnych narodów o wielkiej historii. Jest jeszcze jedno podobieństwo między naszymi narodami. Powiedziałem o tym zresztą na konferencji prasowej w siedzibie parlamentu. Otóż Mongolia położona jest między dwoma wielkimi sąsiadami, którzy od lat wyciągali po nią rękę jak po swoje. Z jednej strony mają Pekin, z drugiej Moskwę. I to nas łączy: mając z jednej strony Moskwę, a z drugiej Berlin, lepiej niż ludzie z Europy Zachodniej rozumiemy Ulaan Baatar – ciągnąłem, a mongolscy dziennikarze kiwali głowami. Zaraz po mnie, w tym samym miejscu, briefing miał wiceprzewodniczący rosyjskiego Senatu (Rady Federacji). Słuchał tego, co mówiłem miejscowym żurnalistom, przestępując z nogi na nogę. Po zakończeniu mojej konferencji, przechodząc koło niego, powiedziałem po rosyjsku: „No, to teraz czas na przyjaciół z Rosji”. Uśmiechnął się krzywo, wyczuł ironię.
Pekin, Moskwa – i Bruksela(?)
Orkiestra ubrana jest w stroje ludowe, ale dyrygent D. Tuvsinsai-khan dyryguje zespołem z filharmonii narodowej, a nie lokalną kapelą. Słucham śpiewaka B. Delgerbayara, który utwory G. Terbisha mógłby równie dobrze wykonywać na scenach europejskich. Tak, stanowczo Mongolia może się pochwalić osiągnięciami kulturalnymi.
Unia Europejska wspiera ten kraj środkami rzędu (jednego!) miliona euro rocznie i nawet nie ma tu swojej ambasady. Dojeżdżają tu, za pieniądze europodatnika, unijni dyplomaci z przedstawicielstwa UE w Pekinie. Przelot trwa ponad trzy godziny – to wystarczający czas, aby pomyśleli nad idiotyzmami w działaniu EEAS (European External Action Service), czyli Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, która inwestuje w kontakty z mało znaczącymi krajami Afryki, będącymi i tak na garnuszku Brukseli, a ma w nosie państwo, w którym toczy się ostra walka o wpływy ze strony Rosji, Chin i w jakiejś mierze Zachodu. Niestety, Rzeczpospolita dostosowała się do unijnego poziomu: poprzednie władze w 2009 r. zlikwidowały naszą placówkę dyplomatyczną w tym kraju! To czyste szaleństwo, zważywszy na dużą liczbę Mongołów, absolwentów polskich uczelni, oraz wzrost kontaktów gospodarczych między naszymi krajami. Teraz MSZ ma podobno ponownie otworzyć ambasadę RP w Ułan-Bator. Oby jak najszybciej!
Rosja uważała Mongolię od co najmniej rewolucji październikowej za naturalny obszar swoich wpływów. Ustalała, kto ma tam rządzić, a jak się nawet zdarzył lokalny komunista „panmongolski”, to żegnał się za swój „nacjonalizm” nie tylko ze stołkiem, ale i z życiem. Na zasadzie divide et impera Rosja potrafiła z jednej strony brutalnie tłumić jakiekolwiek próby większej autonomii dla Mongołów, a z drugiej bronić ich przed Chińską Republiką Ludową, która wzorem działań Kuomintangu na Tajwanie, chciała połknąć wielki kraj małego narodu. Ale dziś wpływy Kremla słabną. Młodzi Mongołowie nie mają już obowiązkowego języka rosyjskiego i jego znajomość jest powszechna jedynie w pokoleniu moich rówieśników i starszych. Ekonomicznie Moskwa ma bardzo niewiele do zaoferowania w porównaniu choćby z ekspansywnym Pekinem. W Mongolii, jak i w całej Azji postsowieckiej, widać, że Federacja Rosyjska choć może powoli, ale wyraźnie cofa się, gdy chodzi o wpływy polityczne i gospodarcze. Z ziemi Czyngis-chana płyną zatem na ziemię Mieszka dobre wieści. Bynajmniej nie oznacza to jednak, że Putin nie miesza w środkowoazjatyckim kotle. Miesza – tyle że rosyjska chochla jest coraz mniejsza.