Łotwa aktywnie przygotowuje się na możliwe ataki propagandowe ze strony Rosji, podobne do tych, które miały miejsce przed wyborami w krajach Europy Zachodniej i USA. W obchodzącym stulecie kraju 13. wybory parlamentarne mają się odbyć 6 października br. W wypracowaniu strategii obrony przed ingerencją zza wschodniej granicy aktywny udział biorą wysocy rangą politycy, dziennikarze oraz organizacje pozarządowe.
Uģis Lībietis jest wieloletnim dziennikarzem Łotewskiego Radia. Jak podkreśla, finansowana z podatków obywateli rozgłośnia nazywa się „społeczną”, nie zaś „państwową”. Dziennikarz zauważa żartobliwie, że jeszcze kilka tygodni temu głównym tematem na Łotwie były mistrzostwa świata w hokeju na lodzie, w których udział brała łotewska drużyna. Teraz sport wyparła kampania wyborcza, choć ona rozpala emocje Łotyszy o wiele mniej. Z grubsza zwycięzcy są znani. Prym wiodą dwie partie: Związek Zielonych i Rolników (Zaļo un zemnieku savienība, ZZS) oraz prorosyjska Socjaldemokratyczna Partia „Zgoda” (Sociāldemokrātiskā partija „Saskaņa”, SDPS). De facto twarzą tej ostatniej jest mer Rygi Nils Ušakovs, który w ub.r. po raz trzeci został wybrany na to stanowisko.
Mało kto jest tak popularny w łotewskiej polityce jak Ušakovs. To m.in. dzięki takim zabiegom jak darmowe imprezy czy darmowy przejazd w transporcie miejskim dla emerytów, również tych z Rosji
– wyjaśnia Lībietis. Zgoda, która do ub.r. miała oficjalną umowę o współpracy z kremlowską Jedną Rosją, przez lata była najpopularniejszą partią na Łotwie i wygrała wybory parlamentarne w 2011 oraz 2014 r.
Zawsze się obawiano, że Zgoda może utworzyć rząd. Jednak za każdym razem powstawał rząd mniejszościowych partii łotewskich. Jak będzie tym razem?
– zastanawia się dziennikarz.
Wojna na polu informacyjnym
Z szefem Centrum Badawczego Polityki Wschodnioeuropejskiej (APPC) Andisem Kudorsem rozmawiamy w biurze think-tanku w Rydze prawie dwie godziny. Mimo ule-wy za oknem w pokoju jest coraz bardziej gorąco od emocji.
Ludzie na Kremlu mówią: „Łotysze są rusofobami”. Nie, nie jesteśmy. Jesteśmy fanami rosyjskiej kultury. Może nawet większymi niż wielu Rosjan, którzy mieszkają na Łotwie. Sprawdźmy wiedzę, porozmawiajmy o rosyjskiej kulturze i zobaczymy, kto jest rusofobem, a kto nie
– stwierdza rozemocjonowany rozmówca. Kudors, który jest także członkiem rady ds. polityki zagranicznej MSZ Łotwy i wykładowcą Uniwersytetu Łotewskiego, od lat zajmuje się analizowaniem wpływów rosyjskiej propagandy w krajach bałtyckich. A właśnie one, obok socjalnych obietnic, z roku na rok podtrzymują wysokie poparcie dla partii Zgoda.
Tu nie chodzi o język, o kulturę czy przynależność etniczną. Tu chodzi o politykę i przekazywane wartości
– zaznacza analityk. Według Kudorsa nadal naj-bardziej skuteczną bronią na tym polu w rękach Kremla pozostają media tradycyjne. Przede wszystkim działające na Łotwie liczne rosyjskie telewizje, czasami retransmitowane wprost z Rosji. Kudors z pamięci wymienia wszystkie nazwy i schematy ich finansowania z Moskwy. Mimo że są tak dobrze znane, nie zostały zakazane na Łotwie. Dlaczego?
Po pierwsze, nie mamy wystarczającego wsparcia ze strony zachodnich państw – przyznaje rozmówca. Drugą przyczyną są wewnętrzni gracze. – Mamy rok wyborczy. Jeżeli Łotysze zamkną rosyjskie programy telewizyjne albo chociażby wykreślą je z podstawowych pakietów sieci operatorów telewizji kablowej, to takie partie jak Rosyjski Związek Łotwy (Latvijas Krievu savienība, LKS) oraz Zgoda skorzystają z sytuacji, by zwrócić na siebie uwagę
– wyjaśnia. Na zakończenie rozmowy Kudors przekonuje po raz kolejny, że jest optymistą i ma nadzieję, że w końcu uda się zakazać emisji dwóm-trzem najbardziej szkodliwym telewizjom.
W jedności siła
Jednak nawet nieujarzmione tradycyjne źródła rozpowszechniania propagandy Kremla są czymś, z czym Łotysze są poniekąd oswojeni. Za o wiele bardziej niebezpieczne zagrożenie w kontekście nadchodzących wyborów w kraju uznano ataki w mediach społecznościowych.
Jak pokazują doświadczenia kampanii wyborczych różnych państw, takie celowe ataki mają miejsce na jeden-dwa miesiące przed wyborami
– wyjaśnia mi, patrząc przez wielkie okno na ostatnim piętrze ryskiej secesyjnej kamienicy Iveta Kažoka, szefowa centrum polityki społecznej „Providus”. Według niej, Łotysze najbardziej obawiają się powtórzenia scenariusza z USA czy Francji, kiedy na Facebooku czy na YouTubie nagle pojawiło się wiele reklam politycznych.
I nikt nie wie, kim są ich sponsorzy ani jak wielki zasięg ma taka kampania. Reklamy na tych platformach dopasowują się do każdego konkretnego użytkownika sieci. Ja mogę nie zobaczyć żadnej z nich na swoim komputerze, lecz mój sąsiad może nimi być bombardowany
– opisuje problem z niekontrolowaną kampanią w sieci Kažoka.
Aby umiejętnie wykryć podobne ataki i móc na nie zareagować, na Łotwie został stworzony szeroki front. Na krótko przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii odbyła się dyskusja prezydencka o kwestiach bezpieczeństwa z udziałem zagranicznych ekspertów, urzędników i działaczy organizacji społecznych. Równolegle kilka organizacji społecznych postanowiło stworzyć swoje struktury do walki z propagandą w sieciach społecznościowych. Do inicjatywy dołączył m.in. „Providus” oraz mieszczące się w sąsiedniej kamienicy renomowane centrum dziennikarstwa śledczego „Re: Baltic”.
Nasza koleżanka Inga Spriņģe przez cztery miesiące przybywała w USA, szukając najlepszych narzędzi, jakimi można badać to, co się dzieje w sieciach społecznościowych. Gdzie powstają tzw. fake newsy, kto je rozpowszechnia, kto „podaje dalej”
– opisuje dziennikarka „Re: Baltic” Sanita Jemberga, która w ich redakcyjnym pokoju częstuje mnie irlandzką kawą.
Wynikiem pracy dziennikarki za oceanem będzie utworzenie tzw. pop up newsroomu, czyli wirtualnej redakcji dla dziennikarzy i działaczy społecznych.
W niej w czasie rzeczywistym, przy użyciu wybranych narzędzi, będzie pracowało kilka specjalnie wyszkolonych osób. Będą one zbierały informacje zarówno o tym, jakie wiadomości i reklamy są rozpowszechniane, jak i o tym, kto je rozpowszechnia. Na przykład ustalamy, że celem ataku jest biała kobieta w wieku między 30. a 40. rokiem życia, mająca dzieci. Po czym dochodzimy, jaką narrację się jej serwuje i gdzie się ją tworzy. Następnie informacje będą przekazywane wszystkim największym mediom Łotwy, które zapowiedziały udział w tej inicjatywie. Będziemy dostarczali tym osobom swoje wnioski, a one mogą rozwijać je w swoim opowiadaniu
– wyjaśnia mechanizm dziennikarka śledcza.
Główny cel – destabilizacja
Sanita Jemberga jest rozbawiona, kiedy pytam, czy według niej ewentualny atak nadejdzie tylko z Rosji.
A skąd indziej? Czy Białoruś próbowałaby ingerować w nasze wybory? A może Litwa i Estonia? Oczywiście, że nie. Cała walka odbywa się o łotewskich rosyjskojęzycznych mieszkańców i ich głosy
– stwierdza. – A jaki jest cel takiego zachowania Kremla? – dopytuję dziennikarkę śledczą.
Celem nie jest okupacja, celem nie są etniczne niepokoje na Łotwie. Jesteśmy spokojnymi ludźmi pod tym względem. Można przysłać jakichś prowokatorów, ale nie wierzę, że to coś da. Ich cel to nie dać nam się umocnić jako normalnemu zachodniemu państwu. Trzymać wszystko w niestabilności
– mówi mi Jemberga siedząca przy oknie, z którego widać zalane pomarańczowym światłem słońca podwórka ryskich kamienic.