Tygodnik "Le Point" w artykule zatytułowanym "Niemcy, demokracja na glinianych nogach?" twierdzi, że skandal wokół szefa kontrwywiadu Hansa-Georga Maassena, oskarżanego o wspieranie skrajnej prawicy, uderza w samo serce niemieckiej demokracji. Maassen był ostro krytykowany za otwarcie wyrażane powątpiewanie w autentyczność relacji o atakach na cudzoziemców w Chemnitz. W związku ze swoimi wypowiedziami odszedł z Urzędu Ochrony Konstytucji i w zamian miał otrzymać lepiej płatną posadę sekretarza stanu w ministerstwie spraw wewnętrznych, kierowanym przez Horsta Seehofera. To może oznaczać kolejny kryzys koalicyjnego rządu Niemiec.
"Początek końca królowania Angeli Merkel" - pisze dzisiaj "Le Figaro". Komentatorzy zastanawiają się, czy "w Niemczech zaczyna straszyć widmo Weimaru", jak nazywano wstrząsaną niestabilnością polityczną republikę powstałą po I wojnie światowej.
Natomiast przywódca populistycznego i skrajnie lewicowego ruchu politycznego Francja Nieujarzmiona (FI) Jean-Luc Melenchon przestrzega w "Le Monde", że "Niemcy dążą do pełnej hegemonii w Europie".
Berliński korespondent "Le Figaro" Nicolas Barotte uważa, że "czwarta kadencja Angeli Merkel (...) stała się dla niej drogą krzyżową". Jego zdaniem "ma się wrażenie, że nic już nie funkcjonuje w rządzie, którego sformowanie zabrało jej sześć miesięcy".
Równo rok po wyborze, "wielka koalicja" nie przestaje się chwiać, a afera z Maassenem niemal nie doprowadziła do jej zerwania
– wskazuje Barotte. I dodaje, że zarówno bawarska CSU, jak i SPD, będące w koalicyjnym rządzie Merkel, szefowej CDU, są w bardzo złym stanie.
Socjaldemokratom z SPD, z których wielu chce wyjść z rządu, grozi wyprzedzenie przez populistyczną i antyimigrancką Alternatywę dla Niemiec (AfD) - czytamy w "Le Figaro".
Wygląda na to, że dni (ministra spraw wewnętrznych) Horsta Seehofera na czele CSU są policzone, gdyż obarcza się go odpowiedzialnością za osłabienie partii, której grozi utrata absolutnej większości w październikowych wyborach regionalnych w Bawarii
- zauważa francuski dziennik.
Angela Merkel nie jest już w stanie dotrzymywać obietnicy stabilności, a stabilność to główna wartość niemieckiej polityki, wartość, którą uosabiała, gdy nazywano ją "Mutti", matką narodu
– podkreśla korespondent "Le Figaro". Tłumaczy następnie, że "to nie kanclerz się zmieniła, zmienił się świat".
Niemcy, tak samo, jak i inne kraje europejskie, weszły w epokę, w której niknie zaufanie do demokracji
- zauważa Barotte.
Ta nieufność jest szczególnie groźna w Niemczech - podkreślali uczestnicy debaty w rozgłośni France Info - gdyż wygląda na to, że zaczyna tam znów straszyć widmo Weimaru, jak nazywano wstrząsaną niestabilnością polityczną, republikę powstałą po I wojnie światowej.
Przywołując sondaż, z którego wynika, że prawie połowa Niemców pragnie przedterminowych wyborów, korespondent "Le Figaro" tłumaczy, że
bez Merkel rozdrobnienie polityczne i brak stabilności mogłoby się jeszcze pogorszyć. Nikt nie ma też ochoty na stworzenie populistycznej AfD okazji do uzyskania dodatkowych głosów
- wskazuje Barotte.
Według szefa Francji Nieujarzmionej (FI) sytuacja społeczna Niemiec jest równie krytyczna co Francji, ale dzięki znaczeniu w światowej wymianie handlowej (Niemcy) mogą sobie poczynać jak panowie. W artykule w "Le Monde", podpisanym również przez innego deputowanego FI, Melenchon wyraża obawę, że projekt "Europy obronnej" prowadzi do pełnej hegemonii Niemiec w Europie.
Według polityka naiwni Francuzi dawali usypiać się bajeczką o francusko-niemieckim tandemie, gdy w instytucjach europejskich wszystkie ważne stanowiska od lat zajmowali Niemcy.
Melenchon twierdzi, że w momencie rozluźnienia sojuszu z USA Niemcy pragną znów stać się potęgą militarną, po to żeby uspokoić kraje Europy Wschodniej, które dostały się pod ich wpływy. Berlin dąży do dzielenia się odstraszaniem jądrowym z Francją, co jest całkowicie sprzeczne z francuską doktryną, zgodnie z którą odstraszaniem nie można się dzielić – sugeruje Melenchon.