Polaków w tej maleńkiej kameruńskiej wioseczce pośrodku kraju kojarzy się dziś tylko i wyłącznie z jednym. Z nieprawdopodobnie szeroko otwartym sercem. Wszak to dzięki wpłatom tysięcy naszych rodaków tutejsi mieszkańcy otrzymali upragnioną studnię. – Mamy w Afryce Środkowej najlepszych ambasadorów polskości – uśmiecha się ks. Łukasz Wiśniewski MIC, dyrektor Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich.
Rennée od maleńkości nie miała łatwego dzieciństwa. Jakkolwiek biednie było w domu rodzinnym, dziewczynka nie miała prawa spodziewać się, jaki to dramat czekać ją będzie za kilka lat. Jako nastolatka została przekazana przez rodziców wujkowi, który z racji braku zamożności rodziców miał zapewnić nastoletniej dziewczynce wystarczającą edukację. Oraz środki na życie.
– Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że wuj będzie chciał za to zapłatę. I że odbierze ją sobie w naturze – wspomina historię Rennée ks. Krzysztof Pazio, ojciec marianin, posługujący na misji w kameruńskiej miejscowości Minkama.
Dzisiaj Rennée ma już ponad dwadzieścia lat i – co oczywiste – olbrzymie problemy z wyrażaniem własnych emocji. Wykorzystywana przez wuja nie widziała innej opcji, jak tylko ucieczka z domu stręczyciela. Do domu rodzinnego nie było jednak po co wracać. Stało się jasne, że najbliżsi każą jej wrócić do wykorzystującego ją seksualnie ponad pięćdziesięcioletniego krewnego. Rennée wylądowała więc na ulicy. Próbując znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Zaczęła sprzedawać swoje ciało. Jedyna różnica pomiędzy tym, co działo się u wujka, a tym, co działo się teraz, polegała na tym, że teraz pieniądze dostawała do ręki. I przez chwilę mogła poczuć się choć trochę bardziej niezależna. Dziś w Minkama przed Rennée pojawia się zupełnie nowa szansa. I w dużej mierze właśnie od nas, czytających ten tekst, zależy, czy ta szansa spełni jej marzenie. Najprostsze z możliwych. Wyrwania się z zaklętego kręgu biedy i prostytucji. Życia z godnością.
– Budujemy tu szwalnię. Dla wszystkich tych kobiet, które są porzucane przez swoich „opiekunów” i byłych mężów – tłumaczy ksiądz Pazio. – W Kamerunie jest wielkie zapotrzebowanie na szycie nowych szat, sukien, koszul. O materiał się nie martwimy. Na północy kraju znajdują się wielkie plantacje bawełny. Będzie dobrze. Tym kobietom potrzeba jedynie maszyn. I przestrzeni do pracy. Tak mało i tak wiele zarazem.
Minkama leży w samym centrum Kamerunu. Z jednej strony wioska otoczona jest przez porośnięte afrykańskim buszem lasy, z drugiej przez sawannę. Poza tym w okolicy nie ma nic innego. Żadnego przemysłu. Zero turystyki. Do stolicy Jaunde jedzie się stąd półtorej godziny.
– To wprawdzie jedynie 50 kilometrów – tłumaczy ksiądz Pazio. – Ale po pierwsze po drogach, których jakość dróg pozostawia wiele do życzenia, a po drugiej trasa notorycznie zablokowana jest przez wywrotki. Jadą nad znajdującą się za Minkamę rzekę Sanaga, skąd cały region czerpie piasek. Jazdą tędy to koszmar.
Był czas, że mariański misjonarz pokonywał ten odcinek codziennie. Mieszkając w seminarium pod stolicą, nie było innego wyboru.
– Wstawało się o piątej rano, jechało do Minkama, gdzie nie było wówczas zupełnie nic. Ani kościoła, ani plebani – opowiada ksiądz Pazio. – Spowiadaliśmy, chrzciliśmy, udzielaliśmy Eucharystii, grzebaliśmy zmarłych i potem wracaliśmy do domu. Dziś mamy tu już plebanię i możemy być na miejscu. Bliżej tych ludzi.
O przygodach, jakie zdążył przeżyć na wybudowanej przez siebie misji, mógłby opowiadać godzinami. Niebezpiecznie jest przede wszystkim z jadowitymi wężami.
– Pamiętam, jak jechałem któregoś dnia samochodem. Nagle na całej szerokości drogi zobaczyłem wielką zieloną mambę – wspomina duchowny. – Teoretycznie byłem bezpieczny, siedziałem przecież w aucie. Spojrzałem jednak w lusterko wsteczne i naraz zamarłem. Zaraz za mną tą samą drogą szła gromadka dzieci. Cofnąłem więc pośpiesznie auto i rozjechałem gada.
Innym razem marianin szedł wieczorem wyłączyć agregat, który zasilał całą misję. Przechodząc w pobliżu pralki, zauważył zwiniętą mambę usytułowaną między salonikiem a korytarzem. Mężczyzna chwycił więc specjalny kij, przydusił nim łeb węża, aby następnie roztrzaskać mu głowę trzonkiem od siekiery.
– Bo narzędzi na misji to akurat mam sporo – śmieje się ksiądz Pazio. – Wszystko przez mojego ojca. Był cieślą i nauczył mnie fachu. Mnie i pięciu moich braci. Choć mnie jako jedynemu w rodzinie udało się zachować wszystkie dziesięć palców u rąk.
Dziś ksiądz Pazio korzysta ze swojej technicznej smykałki, zakładając po mszy świętej rękawice i razem z czarnoskórymi robotnikami udając się na pobliski plac budowy. Kościół w Minkama nadal się buduje. Plebania jest już prawie skończona. Niedawno – przy znacznym wsparciu polskich darczyńców wpłacających darowizny na Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich – wykopano dla miejscowej ludności studnię. Teraz przychodzi czas na wspomnianą wyżej szwalnię.
– Dla nas, Polaków, taki projekt budowy małej szwalni wydaje się być banalny i nader łatwy do wykonania. Tutaj jednak to najważniejszy projekt od lat. Kluczowa budowa dla wioski. Przedsięwzięcie, od którego zależy życie tak wielu. Godne życie – kończy ksiądz Pazio.
– A środki? Skąd je weźmiecie? Przecież kościół to wciąż tylko goła, nieotynkowana elewacja z cegieł. Plebania też jeszcze niedokończona – dopytuję.
– Wszystko w rękach Boga. Jestem pewien, że nam pomoże. Nie możemy zostawić tak tych dziewczyn. Trzeba im dać wędkę. Wtedy już sobie poradzą.
I rzeczywiście. Plan budowy ogólnodostępnej szwalni bardzo szybko stał się oczkiem dla wielu okolicznych mieszkańców. Wielu nie kryło łez wzruszenia.
– Teraz już wiem, że tych dwóch Polaków zesłał nam sam Bóg! – wykrzykuje w ekscytacji szef klanu Nkol Mouma, który właśnie przyszedł na niedzielną mszę z żywą kurą pod pachą. To ofiara od jego wioski. – W ciągu tych sześciu lat zrobili więcej, że działo się tutaj przez cały ostatni wiek.
O Polakach rzeczywiście mówi się tutaj jedynie pozytywnie. Po licznych środkach, jakie stały się udziałem polskich darczyńców, aby pomóc wybudować w Minkama studnię, wielu ludzi naprawdę płakało. Ksiądz Pazio corocznie zdaje raport ze sposobu, w jaki dysponuje otrzymanymi w Polsce środkami.
– Tutaj musi być pełna jasność. Pełna transparentność – poważnieje ksiądz Pazio. – Od tego zależy przecież zaufanie naszych darczyńców. A więc i w konsekwencji tego także życie tych ludzi. Wszystkich tych, którym staramy się pomagać tutaj na miejscu.
W założeniach szwalnia ma być miejscem otwartym. Będzie tutaj mógł przyjść każdy chętny. Każdy, komu potrzebne będą podpięte tu do prądu maszyny. Kogo nie będzie stać, także i materiały. W szwalni będą także pracować prowadzące kursy nauki rzemiosła kobiety. Te same, którym Księża Marianie kilka lat temu dali pieniądze, by wyjechały na rok do Jaunde na profesjonalne kursy dla szwaczek. Dziś te kobiety chcą pomóc swoim siostrom, córkom, sąsiadkom. Dla których nie starczyło już środków, aby je wyszkolić. Które też pragną zarabiać na utrzymanie swoje oraz zostawionych przez ojca dzieci. By wreszcie godnie żyć.
– Chcemy ruszyć z budową jeszcze w styczniu 2022 roku. By w szwalni można było pracować już z początkiem 2023 roku. Wierzymy, że to możliwe. I ufamy, że także i teraz nasi rodacy nie zostawią nas z tym samych – uśmiecha się prostodusznie ksiądz Krzysztof.