Dawid Tomala został mistrzem olimpijskim w chodzie sportowym na 50 km na igrzyskach w Tokio. "Najważniejsze było chłodzenie i nawadnianie. Torby, w których syn odbierał płyny, uszyła jego mama" - powiedział ojciec i trener zawodnika Grzegorz Tomala.
Dawid Tomala pokonał dystans chodu na 50 km w czasie 3.50,08. Srebro zdobył Niemiec Jonathan Hilbert, a brąz Kanadyjczyk Evan Dunfee. Polscy lekkoatleci zdobyli na igrzyskach w Tokio już cztery złote medale. 31-letni Polak do tej pory nie miał żadnych sukcesów na arenie międzynarodowej. Urodzony w Tychach zawodnik został w 2011 roku młodzieżowym mistrzem Europy w chodzie na 20 kilometrów.
Przyznam się z ręką na sercu, że myśleliśmy o dobrym starcie syna w igrzyskach, ale aż o takim? Skłamałbym, gdybym powiedział, że to przewidziałem
- powiedział Grzegorz Tomala.
Przyznał, że dotychczasowa kariera kosztowała syna wiele wyrzeczeń. Próbował ją łączyć z pracą m.in. w szkołach sportowych, czy podejmując się odnowy biologicznej w klubie koszykarek.
To nie była jednak stała praca i marny był z tego grosz. Postanowił więc zaryzykować i postawić wszystko na sport. Dziś ma nagrodę. Miejmy nadzieję, że teraz karta się odwróci
- wskazał ojciec mistrza olimpijskiego.
Dawid Tomala po raz pierwszy na olimpijskim podium🇵🇱! W sobotę o 12:00 stanie na nim po raz drugi - wówczas odbierze złoty medal 🥇 na Stadionie Olimpijskim w Tokio 🇯🇵 #RazemPoMedal #Tokyo2020 #tvpsport pic.twitter.com/W1qJwu9uVS
— TVP SPORT (@sport_tvppl) August 6, 2021
Tata-trener przyznał, że emocje w jego domu we wsi Bojszowy były ogromne. Kibicowanie odbywało się w gronie rodzinnym, ale było niezwykle głośne.
Siedzimy dalej wszyscy i świętujemy. Nie można zapominać o mamie Dawida, która jako krawcowa uszyła te torby, w których syn odbierał płyny. Zaplanowaliśmy to, bo szukaliśmy jakiejś przewagi. Sprawdziło się świetnie, a w tym trudnym klimacie najważniejsze było chłodzenia i nawadnianie. Wykonawczyni toreb — moja żona Lucyna — jest bardzo wzruszona.
Sukces Dawida Tomali na igrzyskach w Tokio zaskoczył wszystkich - także Roberta Korzeniowskiego.
Nie było nikogo takiego, kto przed startem w chodzie na 50 m przewidziałby taki scenariusz. Sądzę, że sam Dawid nie śmiał o tym marzyć. Stawiałem go w gronie kandydatów do pierwszej ósemki, ale nie do wygranej. On ma przecież niezwykle skromne doświadczenie na tym dystansie, a to wszystko jest bardzo trudne. Decyzje podejmuje się intuicyjnie. Do tego dochodził czynnik klimatyczny. To wszystko kazało zachowywać rezerwę, czemu dawałem wyraz w swoim komentarzu zawodów
- powiedział czterokrotny mistrz olimpijski.
Korzeniowski wskazał, że na tak wymagającym dystansie do "załamania organizmu" może dojść w każdym momencie.
Na 30 km miałem obawy, ale od 37-38 kilometra nabierałem przekonania, że ta szalona akcja może się udać. Nie było bowiem współpracy w grupie pościgowej. To Dawidowi pomogło. Zachowywał się przez cały jak bardzo dojrzały zawodnik. Widać było, że jako specjalista od dystansu 20 km ma rezerwę szybkości i mógł podkręcić w pewnym momencie tempo do 4,10 na kilometr. Wówczas wszystkim uciekł.
Zdaniem Korzeniowskiego bardzo istotne było "panowanie nad serwisem" przez Polaka.
Jego przejmowanie wody w tych torbach było nowinką. Tego nie robił nikt w stawce. Żartowaliśmy sobie wszyscy w Eurosporcie, że teraz będzie chodzenie w stylu Tomala. To piękne.