Bliski tragedii był tegoroczny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, jaki zorganizowano w hali MOSiR w Rumi (woj. pomorskie). Podczas „Światełka do nieba”, prowadzący „uświetnił” wydarzenie pokazem fajerwerków, narażając zgromadzonych w hali uczestników. Jak przekazali nam tamtejsi urzędnicy - wszczęto kontrolę, której wyniki pozwolą wyciągnąć konsekwencje za bezmyślne działania. Szokują one tym bardziej, że na Pomorzu ciągle doskonale pamiętana jest tragedia, do jakiej doszło w latach dziewięćdziesiątych. - Nie powinno się stosować takich praktyk, co wprost wynika z przepisów. [...] Wnioski na pewno będą wyciągnięte - mówi nam oficer prasowy KP PSP w Wejherowie mł. bryg. Mirosław Kuraś.
Do niebezpiecznych zdarzeń doszło w niedzielę 28 stycznia, podczas 32. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Rumi. Około godziny 20 - w ramach „Światełka do nieba” - organizatorzy postanowili wystrzelić fajerwerki wewnątrz hali.
Do sieci trafiło nagranie z momentu odpalenia pirotechniki. Widać, jak ta w niekontrolowany sposób roznosi się po całej hali, a coraz bardziej spanikowani uczestnicy opuszczają swoje miejsca:
W Rumi na finale WOŚP odpalono fajerwerki. Problem tym tym, że zrobiono to w hali i chyba nie przewidziano siły materiałów wybuchowychpic.twitter.com/MbFr2nlZfq
— BuckarooBanzai (@Buckarobanza) January 29, 2024
- Nie dostaliśmy żadnego zgłoszenia. Na miejsce nie były oddelegowane zastępy straży pożarnej - dowiedzieliśmy się w Wydziale Planowania Operacyjnego Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wejherowie.
Jak przekazał nam oficer prasowy KP PSP w Wejherowie mł. bryg. Mirosław Kuraś, „nikt nie informował jednostki, że planowane jest użycie pirotechniki”. - Dowiedzieliśmy się o tym po fakcie - słyszymy.
- Nikt nie uzgadniał z nami użycia fajerwerków podczas tego wydarzenia. Gdyby takie zapytanie do nas spłynęło, w żadnym razie nie wydalibyśmy jako Straż Pożarna zgody na użycie fajerwerków w pomieszczeniu zamkniętym. To niezgodne z przepisami
- mówi nam rzecznik prasowy.
Wskazuje, że KP PSP w Wejherowie otrzymała jedynie informacje o zaplanowanym finale WOŚP na hali MOSiR-u w Rumi.
- W kwestii użycia pirotechniki, właściwym do wydania decyzji właściciel obiektu. Z nami ustalane są później kwestie zabezpieczenia i ogólnego bezpieczeństwa - słyszymy.
Mł. bryg. Kuraś zwraca uwagę, że „z art. 3. i 4. Ustawy o ochronie przeciwpożarowej jasno wynika, że właściciel i organizator jest zobowiązany do zabezpieczenia obiektu przed zagrożeniem pożarowym”.
- Nie powinno się stosować takich praktyk, co wprost wynika z przepisów. Zachowanie było nieodpowiedzialne, szczęśliwie nikomu nic się nie stało. Oby nigdzie indziej taki pomysł nie przyszedł do głowy. Wnioski na pewno będą wyciągnięte - konkluduje oficer prasowy.
O niedoszłej tragedii podczas finału WOŚP rozmawiamy z rzecznik prasową Urzędu Miasta w Rumi Anną Borys.
Słyszymy, że o ile Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji to jednostka miejska, o tyle wydawanie zgód na organizację imprez to kompetencja władz MOSiR-u.
- Sam odpowiada za organizację i jest w dużym stopniu niezależny. Ta jednostka ma dyrektora, który nią zarządza. Czyli jest zobowiązany stosować się do ogólnych zasad bezpieczeństwa i przepisów prawa - mówi nam rzecznik UM Rumi.
Borys przyznaje, że jako Urząd Miasta otrzymują informacje o tym, jakie wydarzenie ma się odbyć, „z uwagi chociażby na prowadzony kalendarz wydarzeń w mieście”. - Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to impreza, która odbywa się u nas od 18 lat. Mieliśmy więc pełną wiedzę, że i tym razem to wydarzenie się odbędzie - dodaje.
Podkreśla, że miasto nie miało wiedzy, że „Światełko do nieba” zostanie przeprowadzone w takiej formule i do tego na hali”.
Jak słyszymy, rano wszczęto kontrolę, „by ustalić fakty i wyciągnąć konsekwencje w stosunku do osób, które były odpowiedzialne za przygotowanie tej części programu”.
- Odnosimy się do tego jak najbardziej krytycznie. Jest nam z tego powodu bardzo przykro, że taka sytuacja miała miejsce. Jest niedopuszczalna, nie powinna się wydarzyć
- mówi nam dalej.
Rzecznik nie wyklucza, że dojdzie do zwolnień dyscyplinarnych: „czekamy na ustalenia. Żadna opcja nie jest wykluczona. Każdy organizator wydarzenia, szczególnie miejskiego, jest zobowiązany do tego, by uczestnikom zapewnić bezpieczeństwo”.
- Wiemy, że na miejscu była opieka medyczna. Szczęśliwie nikt nie zgłosił jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Na pewno jednak uczestnicy przeżyli stres - słyszymy dalej.
UM zobowiązał również szefa sztabu WOŚP-u do przedłożenia wszelkich wyjaśnień.
- Nigdy nie mieliśmy sytuacji, w której podczas miejskiego wydarzenia ktoś odpalał fajerwerki w pomieszczeniu. To niedopuszczalne
- konkluduje Anna Borys z UM w Rumi.
Mimo prób, do momentu publikacji artykułu nie zdołaliśmy się skontaktować z MOSiR-em w Rumi.
- Jeszcze jeden strzał będzie, jeszcze jedno wrażenie wykonamy - powiedział prowadzący finał WOŚP, po czym na sali przestała grać muzyka i rozległy się krzyki.
- Jeju, czy się komuś nic nie stało? To było straszne. Jezus, nie wiedzieliśmy... Mam nadzieję, że państwo jesteście bezpieczni, bo to było już takie wydarzenie... to już było przegięcie
- powiedział prowadzący.
Prowadzący mówiąc: „bo to było już takie wydarzenie” prawdopodobnie miał na myśli tragiczny finał koncertu z końcówki ubiegłego milenium.
24 listopada 1994 roku w Hali widowiskowej przy ul. Jana z Kolna w Gdańsku odbywał się koncert zespołu Golden Life, na który przyszło ok. 2000 osób. Ok. godz. 20:50 zauważono ogień na drewnianej trybunie znajdującej się w głębi sali. Pracownicy ochrony próbowali zdusić ogień w zarodku, jednak ogień szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Wybuchła panika. Wszyscy rzucili się do jedynego znanego im niedrożnego wyjścia. Ludzie przewracali się o siebie nawzajem i byli parzeni gorącym powietrzem.
Wśród śmiertelnych ofiar pożaru były dwie osoby: 13-letnia Dominika Powszuk, stratowana przez uciekający tłum, oraz 32-letni operator telewizji Sky Orunia Wojciech Klawinowski, który wrócił do płonącej hali po sprzęt. W wyniku ciężkich obrażeń w szpitalach zmarło kolejnych 5 osób, w tym dwóch ochroniarzy, którzy wcześniej wynosili nieprzytomne osoby z płonącej hali. Obrażenia odniosło około 300 osób.
Sprawa trafiła do sądu, okazując się jedną z najdłużej trwających w polskim sądownictwie. Po 13 latach Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał na dwa lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata byłego kierownika hali Ryszarda Gackiego. Organizatorzy koncertu, oraz komendant straży pożarnej stoczni zostali uniewinnieni.
Sprawcy lub sprawców podpalenia nigdy nie udało się schwytać.