W czternastowiecznej Anglii dzwony na wieżach kościelnych pełniły funkcję późniejszych zegarów, ogłaszając upływający czas. W Londynie takim zegarem był wielki dzwon kościoła św. Marcina, który oznajmiał dwa ważne momenty dnia – otwarcie sklepów i zamknięcie bram. Szczególnie to ostatnie miało duże znaczenie, bo należało wówczas udać się do domu lub karczmy z miejscami noclegowymi. Jeśli nie miało się kwaterunku można było zostać zatrzymanym pod zarzutem włóczęgostwa. Po wieczornym wybiciu św. Marcina na ulicach Londynu zostawały tylko sześcioosobowe patrole straży miejskiej lub szlachetnie urodzeni, ale i ci zobowiązani byli do noszenia ze sobą latarni. Nie miałeś latarni – byłeś podejrzany.
Niemal każdy z londyńskich dzwonów obwieszczał coś innego, rozpoznawanie ich brzmienia wymagało niezłej wprawy. Większość mieszkańców wstawała o świcie – była to godzina pierwsza zwana prymą. Wtedy też rozpoczynało się ożywione życie handlowe. Otwierano kramy i powoli zaludniały się rynki. W dużych miastach funkcjonowało kilka rynków, a każdy specjalizował się w innych produktach. Zboże, mięso, owoce, ryby – można było kupić także w ilościach hurtowych. Sprzedawcy pasztecików i bułeczek roznosili wśród przekupniów i klientów swoje specjały, więc można było posilić się jedzeniem na wynos. W średniowiecznej Anglii organizowano też targi doroczne, które często trwały kilka dni. To wtedy zjeżdżali kupcy z towarami nieco bardziej egzotycznymi – pomarańczami, cytrynami, figami, daktylami, przyprawami zamorskimi, rzadkimi barwnikami itp. Handel był nadzorowany przez gildie kupieckie, które nieustannie walczyły z oszustami i nieuczciwymi sprzedawcami. A lista sprytnych sposobów na dorobienie się była długa: garnki z cienkiego metalu, chleb na wagę z kamieniami w środku, mokry pieprz, tkaniny złej jakości. Jeśli udało się wskazać nieuczciwego sprzedawcę był on karany natychmiast, ku uciesze gawiedzi. Grzywna nie sprawiała radości, ale już zakucie w dyby i obrzucanie nieszczęśnika przedmiotami – najczęściej zgniłym jedzeniem – należało do tzw. gier i zabaw ówczesnego pospólstwa. Handlarz skwaśniałym winem musiał dodatkowo wypić kilka litrów owego trunku, a piekarz zjeść spleśniały chleb. Najgorzej miał rzeźnik sprzedający nieświeże mięso, gdyż obok dybów zrzucano jego towar i musiał spędzać czas w towarzystwie nieprzyjemnego odoru. Oczywiście dopóki dzwon nie wybił końca kary.