W rozmowie z portalem pch24.pl Roman Graczyk (były dziennikarz "GW", który odszedł z redakcji z powodu konfliktu dotyczącego stosunku do lustracji) opowiada:
Pamiętam taką sytuację: siedzę u Adama i omawiamy jakieś istotne sprawy. W pewnym momencie wchodzi pewien młody, ale już znany dziennikarz polityczny, piszący również publicystykę. I zupełnie bez żenady zwraca się do Michnika: „Adam” - tam jest taki zwyczaj, że wszyscy mówią sobie po imieniu – „powiedz, co mam napisać?”.
Graczyk ujawnia, że wszystkie osoby, które początkowo próbowały się stawiać, z reguły szybko zmieniały zdanie.
- Dziennikarze byli spolegliwi, a wielu z tych, którzy próbowali się postawić w jakiejś sprawie, prędzej czy później i tak dokonywało samogwałtu na swoim sumieniu. Były dziennikarki, które wychodziły z płaczem od naczelnego, po czym, przemyślawszy sprawę, zgadzały się zrobić tak, jak im polecił Michnik – tłumaczy Roman Graczyk w rozmowie z portalem pch24.pl.
Wieloletni dziennikarz „Gazety Wyborczej” zauważa, że w redakcji panował mechanizm opierający się na całkowitym autorytecie redaktora naczelnego oraz pewnego rodzaju nacisku finansowym na dziennikarzy.
- Główną rolę grał jego autorytet. W końcu Michnik to człowiek z bogatą, rzekłbym: budzącą szacunek, biografią. Za figury uchodzili też jego zastępcy, namaszczeni przecież przez naczelnego. Tak powstała piramida oparta na autorytecie naczelnego. Z tym, że tu mieliśmy do czynienia z pewnym nadużyciem, z przeniesieniem tego ogólnego autorytetu na dowolną szczegółową dziedzinę: jeśli on tak uważa, to przecież nie może się mylić – tłumaczy Roman Graczyk.
Wyjaśniając skomplikowany mechanizm finansowy, Graczyk tłumaczy, że gdy „Wyborcza” weszła na giełdę, pracownikom przydzielono pewną liczbę akcji na preferencyjnych zasadach. Jego zdaniem osoby wysoko postawione w redakcyjnej hierarchii otrzymały wręcz fortuny. Cały problem polegał jednak na tym, że dostęp do pieniędzy był ograniczony. Tylko część akcji można było sprzedać od razu, na możliwość sprzedaży pozostałych trzeba było niekiedy czekać latami.
- Proszę sobie wyobrazić: jest grupka piszących do działu „Opinie”, czołowe pióra „Gazety Wyborczej”. Przeważnie mają 30, może 40 lat… przeważnie są na dorobku… przeważnie mają żony… przeważnie mają też dzieci… i – powiedzmy – część z tych osób ma spory kredyt hipoteczny do spłacenia… (...) Swoje kredyty będą mogli spłacać, jeśli ich akcje zostaną uwolnione. To się jednak stanie za kilka lat. A jeśli wcześniej zostaną wyrzuceni z pracy, to o żadnych akcjach nie ma nawet mowy. A wtedy? Może licytacja domu, na który publicysta wziął kredyt, a na pewno zagrożenie bytu materialnego rodziny – wyjaśnia w rozmowie z portalem pch24.pl Roman Graczyk.
Okazuje się, że „centrala” często interweniowała w „terenie”, gdy któryś z lokalnych dziennikarzy postanowił napisać coś, co nie podobało się Michnikowi. Np. gdy jedna z dziennikarek zrobiła wywiad ze znanym węgierskim opozycjonistą, Ákosem Engelmayerem, Michnikowi nie podobały się pytania zadawane przez dziennikarkę. Uznał on, że pytania są krzywdzące dla rozmówcy, a dziennikarka się go niepotrzebnie czepia. Wówczas do Krakowa wysłany został Lesław Maleszka, którego zadanie polegało na „wyklarowaniu” dziennikarce, że nie ma racji.
Maleszka pojawił się także w innej sytuacji. Graczyk opowiada:
Był to okres, gdy powstawała Platforma Obywatelska. A partia ta powstała w kontrze do Unii Wolności, niejako na gruzach tego ugrupowania. Unię – proszę pamiętać – Michnik popierał. W Krakowie było wtedy jakieś spotkanie założycielskie Platformy. Przyszło sporo ludzi. A nasi dziennikarze relacjonowali, że zjawiła się mała liczba osób. Taki był po prostu nakaz – a co najmniej oczekiwanie - z góry. To zresztą dość zabawne, bo dzisiaj „Gazeta” jest z Platformą za pan brat, a wtedy dezawuowała ją, jak tylko się dało. Główną przyczyną było to, że Donald Tusk, zakładając partię, uderzył w Bronisława Geremka. I po jakimś moim tekście, neutralnym wobec PO, okazuje się, że on nie może pójść, że jestem dla PO zbyt wyrozumiały. Wtedy w imieniu Michnika rozmawia ze mną Maleszka, który mi wyjaśnia, jak o sprawie pisać.
Cały wywiad z Romanem Graczykiem można przeczytać TUTAJ
