Od kilku tygodni wiadomo, że nad szefem ABW gromadzą się ciemne chmury. Powodem jest afera Amber Gold, w którą są uwikłani politycy Platformy Obywatelskiej na czele z premierem i jego synem. Kolejne jej odsłony pokazują, że premier od dawna był informowany przez ABW o sprawie Amber Gold, o czym „Gazeta Polska Codziennie” pisała już 8 sierpnia. Teraz jesteśmy świadkami pojedynku pomiędzy premierem a szefem ABW. O ile jeszcze kilka dni temu można było przypuszczać, że Donald Tusk będzie chciał szybko wymienić szefa służb, dziś trudno jest z góry przesądzić, czy to w ogóle nastąpi i kto w tej rozgrywce zwycięży.
Opozycjonista z partyjnym rodowodem
Krzysztof Bondaryk pochodzi z Sokółki, gdzie jego ojciec Kazimierz przez wiele lat był instruktorem propagandy Komitetu Powiatowego PZPR. Kazimierz Bondaryk był znanym w tamtym rejonie działaczem partyjnym, sprawował m.in. funkcję I sekretarza Komitetu Gminnego PZPR w Kuźnicy Białostockiej. Krzysztof Bondaryk dorastał w zasobnym domu, a z racji zajmowanego przez ojca stanowiska miał częsty kontakt z działaczami partyjnymi i miejscowymi ze służb specjalnych. W końcu lat 70. przeniósł się do Białegostoku, gdzie rozpoczął studia na wydziale historii filii Uniwersytetu Warszawskiego.
Pierwszy raz został odnotowany w rejestrach SB w 1980 r.; sprawa zakończyła się latem 1981 r. „z powodu zaniechania wrogiej działalności”. Po wprowadzeniu stanu wojennego, pod koniec kwietnia 1982 r. Krzysztof Bondaryk został razem z kilkunastoma studentami zatrzymany i trafił do aresztu, gdzie przebywał przez pół roku. Został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. A jego sprawę ostatecznie w 1983 r. zakończyła amnestia.
Przez następne trzy lata miał zakaz wyjazdu za granicę; zastrzeżenie anulowano w 1986 r. Wcześniej wojskowym służbom specjalnym podpisał zobowiązanie, że nie będzie podejmował wrogiej działalności.
W drugiej połowie lat 80. Krzysztof Bondaryk pracował w Instytucie Historii PAN, gdzie rozpoczął pisanie doktoratu, którego nigdy nie skończył – zamiast działalności naukowej zaczął pracę w służbach specjalnych.
Na początku lat 90. jako jeden z pierwszych uzyskał odszkodowanie od skarbu państwa za niesłuszne uwięzienie. Był już wtedy szefem białostockiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, a jego wniosek poparł także pochodzący z Podlasia zastępca prokuratora generalnego Stanisław Iwanicki.
Kariera w III RP
Pod koniec lat 80. Krzysztof Bondaryk poznał Wojciecha Raduchowskiego-Brochwicza, który w Białymstoku pracował jako sekretarz ds. kształcenia ideologicznego i propagandy zarządu wojewódzkiego Związku Socjalistycznego Młodzieży Polskiej. Ze zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej dokumentów wynika, że Brochwicz pojechał do Białegostoku w związku z pracą żony Anny Raduchowskiej-Brochwicz, która pochodziła z Białegostoku, a po ukończeniu krakowskiej Akademii Ekonomicznej pracowała w firmie polonijnej w rodzinnym mieście.
Krzysztof Bondaryk na początku lat 90. został szefem UOP w Białymstoku. Według nieoficjalnych informacji główny wpływ na jego błyskawiczną karierę miało opracowanie kartoteki rosyjskiej agentury wśród Polaków mieszkających w strefie przygranicznej.
Do 1999 r. z krótką przerwą zajmował się służbami. W 1999 r. w atmosferze skandalu odszedł ze stanowiska wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Okazało się wówczas, że w nadzorowanym przez niego Centrum Informacji Kryminalnej były gromadzone nie tylko bazy danych przestępców, ale także akta SB, m.in. z operacji „Hiacynt” dotyczącej homoseksualistów. Gromadzenie akt służb specjalnych PRL było możliwe, ponieważ Bondaryk nadzorował także zespół ds. współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego. Grupa ta przekazywała sędziemu Bogusławowi Nizieńskiemu materiały dotyczące lustrowanych osób. Tuż przed dymisją Bondaryka ze stanowiskiem pożegnał się szef MSWiA Janusz Tomaszewski – okazało się, że według materiałów służb specjalnych PRL został on zarejestrowany jako tajny współpracownik SB ps. „Bogdan”.
Krzysztof Bondaryk odchodząc formalnie ze służb, nie rozstał się z problematyką bezpieczeństwa. Trafił do prywatnego biznesu: firm związanych z Zygmuntem Solorzem, szefem telewizji Polsat; ściśle współpracował m.in. z Piotrem Nurowskim, jednym z najbardziej zaufanych ludzi Solorza (Nurowski zginął w katastrofie smoleńskiej – leciał do Katynia jako szef PKOl). Uczestniczył także w tworzeniu Platformy Obywatelskiej. W 2001 r. bez powodzenia kandydował z list PO do Sejmu, z hasłem: „Nazywam się Bond. Bondaryk”. Przegrał, ale wszedł do Rady Krajowej PO.
Po raz kolejny o Bondaryku zrobiło się głośno przed wyborami prezydenckimi w 2005 r. Okazało się, że razem z Wojciechem Brochwiczem wziął udział w operacji „Anna Jarucka”: pośredniczył m.in. w przyprowadzeniu przed sejmową komisję śledczą w sprawie PKN Orlen byłej asystentki Anny Jaruckiej, która oskarżyła Cimoszewicza o sfałszowanie dokumentów MSZ. Ostatecznie Cimoszewicz wycofał się ze startu w wyborach prezydenckich i wyjechał do swojego siedliska w Puszczy Białowieskiej. Co ciekawe, w trakcie trwania afery gazety opublikowały zdjęcia z siedliska, na których widać Cimoszewicza razem z Jarucką. Po wybuchu afery ówczesny poseł PiS Ludwik Dorn stwierdził, że Brochwicz jest „uosobieniem wszystkich patologii służb specjalnych”. Po pozwie Brochwicza o naruszenie dóbr osobistych, Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł prawomocnie, że Ludwik Dorn nie musi przepraszać Wojciecha Brochwicza za te słowa
Afera z Anną Jarucką odbiła się także na partyjnej karierze Bondaryka, który odszedł z Zarządu Krajowego PO.
Całość artykułu w tygodniku “Gazeta Polska”
