Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Bardzo smutna gra w zielone

Z peeselowskiej „afery taśmowej" każdy próbuje wyciągnąć odmienną naukę. Hipokryci z Platformy udają, że właśnie odkryli nepotyzm i pazerność wśród ludowców.

Autor:

Z peeselowskiej „afery taśmowej" każdy próbuje wyciągnąć odmienną naukę. Hipokryci z Platformy udają, że właśnie odkryli nepotyzm i pazerność wśród ludowców. Zaprzyjaźnieni – ale chwilowo oddelegowani do innych zadań – platformersi z Ruchu Palikota grzmią, że to „nieprawdopodobny przykład korupcji, kolesiostwa i partyjniactwa". Premier z kolei otwarcie udaje, że po pierwsze o niczym nigdy nie wiedział, a po drugie, że będzie teraz osobiście nadzorował rolnictwo.

Przez media tymczasem przewala się fala obszernych publikacji o „zielonym układzie", „imperium PSL", „partii kolesiostwa" i tak dalej. Nagle wszyscy odkrywają sensację za sensacją – że ludowcy obsadzają spółki kumplami i rodziną, że znają tysiąc i sto sposobów na ominięcie ustawy kominowej i jeszcze więcej metod na wyciskanie dochodów z synekur w administracji samorządowej. Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie było smutne. Upajanie się rewelacjami o patologiach w PSL-u, jakby był to news pierwszej świeżości, świadczy zarówno o stadnym działaniu mediów, które szarpią wrogów rządu, gdy pan premier wskaże, jak i o wybiórczej pamięci tych samych mediów, które przez ostatnie dekady zwykle zbywały działalność peeselowców machnięciem dłoni. Oczywiście nie mam wątpliwości – gdyby PSL był kiedyś w koalicji z PiS-em, to charty śledcze „Wyborczej" i TVN24 dawno już prześwietliłyby ludowców do piątego pokolenia wstecz i to z każdym pociotkiem w Australii włącznie. Taki przecież byłby interes społeczny, nieprawdaż?

Partia modelowa

Nie chcę jednak współczuć PSL-owi ani bronić jego wyjątkowo obrotnych działaczy. Wolę zwrócić uwagę na to, że III RP ma z tą partią niemały problem, którego sedno zwykle jest niezauważane albo skrzętnie omijane.

Otóż nie korupcja, nie nepotyzm, nie Waldemar Pawlak i nie Marek Sawicki, nie krewni i znajomi w samorządzie oraz spółkach skarbu państwa stanowią największy problem w Polskim Stronnictwie Ludowym. Największym kłopotem z PSL-em jest sam PSL. Nie dlatego, że to ludowcy – nie mam nic przeciw ludowcom. Nie dlatego, że to partia bez poglądów – znalazłoby się jeszcze paru obrotowych na polskiej scenie politycznej. Sednem kłopotów z PSL-em jest fakt, że to modelowa partia polskiej transformacji ustrojowej – patologicznego paktu, w którym komuniści oddali władzę opozycji w zamian za gwarancję nietykalności i spokojnego robienia biznesu na majątku państwowym lub na mieniu, które sprywatyzowano przez uwłaszczenie albo po prostu przez zwykły zabór prawem kaduka.

Traktowanie państwa i samorządu jako prywatnego folwarku zarządzających nim polityków i ich rodzin jest tradycją wprost wywodzącą się z PRL-u. Niczego innego nie robili przecież członkowie czerwonej klasy próżniaczej: partyjnej biurokracji i nomenklatury. I warto podkreślić, że o ile komuniści po przefarbowaniu się na SdRP i potem SLD trafiali czasem na cenzurowane i byli prześwietlani przez media, gdy przy władzy była prawica (albo gdy prowadzone przez nich interesy szkodziły tej części nowego układu, z którym sympatyzowały media III RP), o tyle ludowcom właściwie udało się przejść transformację praktycznie bez wstrząsów.

Wprost z PRL-u

Polskie Stronnictwo Ludowe szybko stało się elementem niemal każdej układanki rządowej, więc każdej sile politycznej niespecjalnie zależało na gruntownych śledztwach w sprawie machlojek ludowców. Owszem, gdy wybuchały kryzysy w koalicji albo gdy działacze PSL-u nadmiernie się rozzuchwalali, odbywały się „afery kontrolowane" – ten czy ów wiceminister z nadania ludowców tracił posadę, tego czy owego samorządowca odwoływano. Dzisiejszy spektakl z powszechnym oburzeniem na PSL i dymisją ministra Marka Sawickiego jest dokładnie takim samym popisem propagandowym. Tymczasem to, co naprawdę istotne, pozostawało (i nadal pozostaje) nieopisane i nietknięte piórem śledczych reporterów.

Kasa, misiu, kasa

Po pierwsze – to fakt głębokiego umoczenia działaczy PSL-u w PRL-u. Dawni partyjniacy, tajni współpracownicy SB, czasem po prostu ludzie dawnych struktur siłowych Polski socjalistycznej – wszyscy odnajdują się znakomicie w szeregach ludowców i nikt im niczego nie wypomina (no, może czasem zanadto czepliwy prokurator IPN-u).

Po drugie – całkowite skoncentrowanie się na władzy. PSL nigdy niczego nie chciał reformować, zmieniać, naprawiać, tworzyć. Zawsze była to partia skoncentrowana na gromadzeniu wpływów, stanowisk i pieniędzy. Kiedy popierała jakąś reformę – to tylko dlatego, że w zamian udawało się wytargować duże korzyści „dla swoich". Kiedy o coś walczyła, to zawsze niby w interesie wsi i rolników, ale tak, że beneficjentem i tak był aparat partyjny. Wystarczy przyjrzeć się, ilu w szeregach aktywistów PSL-u mamy prawdziwych chłopów ciężko harujących na gospodarstwie, a ilu właścicieli latyfundiów dojących gigantyczne dotacje unijne. Krótko mówiąc, coś tak abstrakcyjnego jak „interes Polski" czy „przyszłość kraju" PSL ma i zawsze miał głęboko w nosie, a dbał o nie tylko o tyle, o ile zbieżne to było ze zbożnym dziełem powiększenia strumienia pieniędzy płynących do własnych kieszeni.

Po trzecie – rzeczywiście mistrzowskie wrośnięcie w struktury państwa i samorządu, opanowanie najróżniejszych szczebli administracji, spółek, spółeczek, firm i firemek żyjących z publicznych zleceń; z symbiozy z politycznymi zdobyczami PSL-u. Towarzyszyła temu zawsze całkowicie amoralna polityka personalna, którą można określić mianem działalności gangu o uśmiechniętych twarzach. Ludowiec na ministerstwie czy na sołectwie to zawsze swój chłop – miły, uczynny, wesoły, swojak, który na mszę pójdzie, jedną ręką wieniec pod pomnikiem JPII złoży, a drugą w tym czasie podpisze zwolnienie z urzędu wszystkich nie swoich, co by miejsce dla pociotków i kumpli z partii zrobić.

Sól ziemi III RP

Jak przystało na wzorową partię transformacji, PSL nie zapomina oczywiście o pozorach. Powie coś głośno o narodowym dobru, wystąpi w obronie pamięci o Polakach zamordowanych na Wołyniu, wesprze zbiórkę na renowację katedry czy nowy dach kościoła parafialnego. Pogaworzy coś o nowych technologiach, że komputery i nowoczesna technika są w służbie wsi, że trzeba zadbać o internet i tak dalej. Nie zmienia to jednak faktu, że to po prostu idealnie zakonserwowana struktura z PRL-u, której członkowie zrzucili garnitury z Bielska i buty z Chełmka, aby wbić się w ciuchy od Armaniego i doić państwowe (czyli niczyje) dokładnie tak samo, jak czynili to w poprzednim ustroju oni oraz podobni im fachowcy z PZPR-u. Bezideowi, uwłaszczeni i wciąż się uwłaszczający, niesłychanie wpływowi (zwłaszcza na prowincji), z cudownie wybieloną komunistyczną przeszłością i z miną chłopków-roztropków, za którą ukrywają się twardzi cyniczni gracze wierni hasłu „śmierć frajerom" oraz „chwała nam, i naszym kolegom". Chadecja? Partia wsi? Reformatorzy? Bzdura i humbug. Przypatrzcie się im uważnie. To po prostu sól ziemi III RP.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze" i Radia Wnet.pl. W latach 2008–2011 kierował działem krajowym „Rzeczpospolitej". 5 września ukaże się jego powieść „Demokrator".

Autor:

Źródło: