Po pierwszych dwóch meczach eliminacji mistrzostw Europy pod wodzą Fernanda Santosa na Biało-Czerwonych spadła fala krytyki. Trudno się dziwić, że inauguracja wzbudziła niesmak.
Czy nie jest jednak tak, że kibice i eksperci są sami sobie winni? Od lat karmimy się opowieściami, że mamy wielkich piłkarzy, którzy jednak w reprezentacji nie umieją pokazać pełni swoich możliwości. Żyjemy w bańce, która po niemal każdej wielkiej piłkarskiej imprezie gwałtownie pęka. Fakty są takie, że nie mamy – poza dwoma, trzema wyjątkami – wybitnych piłkarzy. Spoglądamy na kadrę przez pryzmat Roberta Lewandowskiego i stworzonych przez jego postać nierealnych oczekiwań. Wystarczy przypomnieć listę selekcjonerów kadry w XXI w. Jedynym, który osiągnął względny sukces, był Adam Nawałka. Zanim więc ukamienujemy kolejnego selekcjonera, warto uświadomić sobie, że reprezentacji Polski nie można mierzyć miarą Hiszpanii czy Anglii. Nie chodzi też o to, że kibice nie mają prawa wymagać od reprezentantów solidnej gry, zaangażowania, ale odrzućmy sny o potędze, bo nie zanosi się, abyśmy się stali drugą Brazylią.