Informacja o tym, że zmarła kilka dni temu Kora Sipowicz (primo voto Jackowska) nie przyjęła przed śmiercią sakramentu chorych, wywołała we mnie smutek. Wszak już nie raz byliśmy świadkami nawrócenia (lub przynajmniej ZWRÓCENIA się do Boga) osób, które w swoich bujnych życiorysach, delikatnie mówiąc, stroniły od nauki Kościoła - przypadek Wojciecha Jaruzelskiego niech posłuży tu za jaskrawy przykład. Wydaje się jednak, że smutek czy rozczarowanie w sytuacji, gdy konający odmawia pojednania się z Bogiem, jest jedyną „negatywną” reakcją, na jaką może pozwolić sobie chrześcijanin. Gniew, drwiny i deptanie pamięci o zmarłym tylko dlatego, że zdecydował się żyć (i umrzeć) inaczej, niż zakłada to chrześcijański system wartości sprawiają, że system ten ulega wykrzywieniu, stając się jego smutną karykaturą.
Nie jestem osobą duchowną, ani nie dysponuję rozległą wiedzą na temat Katechizmu Kościoła Katolickiego, więc wszystkich tych, którzy dali sobie upust hejtu w komentarzach pod informacją o śmierci i pogrzebie Kory, nie zasypię paragrafami nakazującymi szacunek dla każdego zmarłego. Może dlatego, że to rzecz oczywista - choć reakcje niektórych czytelników (niestety w tym naszego portalu), każą w tę oczywistość wątpić. Zamiast tego ośmielę się („trochę” naiwnie i wbrew poczuciu, że moje słowa trafią na skałę) zaapelować o odrobinę pokory i samokontroli w szafowaniu bezwzględnymi ocenami - jeśli nie w imię chrześcijańskiej miłości, to ze zwyczajnej litości nad bliskimi zmarłej wokalistki, którym lektura pełnych jadu komentarzy na pewno nie ułatwi przechodzenia przez żałobę.
A wszystkim tym, którzy czują się oburzeni decyzją o pochowaniu Kory na Powązkach Wojskowych pragnę przypomnieć protesty niektórych środowisk w sprawie pogrzebania śp. Marii i Lecha Kaczyńskich na Wawelu. Bolały Was te drwiny, prawda? Więc nie odpłacajcie pięknym za nadobne, bo z ewangelicznym przesłaniem ma to niewiele wspólnego. O ludzkiej przyzwoitości nie wspominając.