W opozycyjnych wobec obecnego rządu mediach pojawiały się już tak nieprawdopodobne głupoty na temat przyczyn wysokiego poparcia PiS-u, że teraz nawet pojedyncze zdania na ten temat, z których przebija rozsądek, są przyjmowane z niemałym uznaniem. Po enuncjacjach prof. Mikołejko o kupionych za 500+ „wózkowych” każdy bardziej zniuansowany obraz, którego autor przynajmniej stara się zrozumieć zachodzące procesy społeczne, musi wydawać się czymś niezwykle ważnym i mądrym. Nic więc dziwnego, że w taki właśnie sposób został potraktowany tekst Jana Radomskiego w „Gazecie Wyborczej”, który kilka rozsądnych osób podało dalej na Twitterze z komentarzami w stylu „ho, ho, taki tekst w Wyborczej?”.
Niestety do tego entuzjazmu rekomendującym wystarczył chyba pierwszy akapit. Radomski krytykuje w nim opozycję za to, że pomyliła odpowiedzialność z nadgorliwością i przypomina jej, jak rechotała z programów społecznych PiS-u, wieszcząc, że nic z nich nie wyjdzie. Niestety im dalej w las, tym tekst Radomskiego coraz bardziej przypomina kliszę starych i dobrze znanych teorii o tym, że III RP odniosła niebywały sukces, lecz ludzie uparcie nie chcieli tego dostrzec.
Nieoczekiwana zamiana miejsc
Jan Radomski w tekście o znaczącym tytule „Wyborców już nie da się kupić. Sposób myślenia Polaków wywrócono do góry nogami” przyznaje, że w III RP społeczeństwo podzieliło się na wygranych i przegranych. Do wygranych należały przede wszystkim osoby z wyższym wykształceniem, zamieszkujące największe polskie miasta. Do przegranych zaliczali się przede wszystkim Polacy o niskim wykształceniu, ze wsi i miasteczek. Według badań nastrojów społecznych (mowa przede wszystkim o TNS Consumer Index) ci pierwsi charakteryzowali się zdecydowanie większym optymizmem od tych drugich i byli bardziej zadowoleni ze swojego życia. Jeszcze w maju 2015 r. indeks był na poziomie -10, a więc Polacy byli nastawieni raczej pesymistycznie. Jednak różnice wewnątrz społeczeństwa były wręcz gigantyczne – nastroje osób z wyższym wykształceniem i tych z niskim wykształceniem różniły się o kilkanaście punktów, a najlepiej zarabiający wyprzedzali najmniej zarabiających nawet o ponad dwadzieścia punktów. Jednak od tamtej pory nastroje Polaków zdecydowanie się zmieniły. Nie tylko ogólny wskaźnik wyraźnie poszedł w górę i obecnie jest na kilkupunktowym plusie, ale też odwróciły się pozycje poszczególnych grup społecznych. Obecnie to osoby z niższym wykształceniem pałają wyraźnie większym optymizmem od absolwentów uczelni, a mieszkańcy wsi wyprzedzają mieszczan pod tym względem aż o kilkanaście punktów.
Polityka narracyjna
Wyżej opisane dane ewidentnie pokazują, że wzrost poziomu życia, jaki nastąpił w Polsce w ostatnich dwóch latach, odczuli przede wszystkim Polacy z dolnych warstw społecznych – ubożsi, słabiej wykształceni i zamieszkujący prowincję. Niestety Radomski wyciąga z tych danych zupełnie inne wnioski. Według niego wzrost optymizmu uboższych Polaków nie jest wynikiem dobrej sytuacji gospodarczej, bo tak wysokie wzrosty konsumpcji i płac zdarzały się już w przeszłości. Według Radomskiego „bujdą jest także narracja rządu, który twierdzi, iż wszystkie wprowadzone zmiany socjalne działają tak dobrze, że Polacy czują realną zmianę w standardzie życia”, ponieważ „nie potwierdzają tego żadne badania”. Skąd więc wziął się ten niespotykany wzrost optymizmu wśród mniej zamożnych Polaków? Otóż okazuje się, że PiS de facto im to wszystko... wmówił! Ich wykluczenie ekonomiczne nie miało charakteru realnego, lecz „dotyczyło przede wszystkim sfery mentalnej”. Swoim przekazem PiS trafił do Polaków, którzy potrzebowali jedynie, żeby ktoś ich słownie docenił. Sytuacja wykluczonych była więc obiektywnie nie najgorsza, brakowało jedynie kogoś, kto by ich symbolicznie przygarnął. Opozycja nie powinna więc jego zdaniem licytować się z PiS-em na programy społeczne, gdyż to nie one dają mu wysokie poparcie.
Słowa to za mało
Kwestii odzyskania godności przez dolne warstwy polskiego społeczeństwa nie można nie doceniać. Jednak odzyskały one godność nie dlatego, że ktoś zaczął do nich ładnie mówić, lecz dlatego, że wreszcie podano im pomocną dłoń. Gdyby ograniczono się do przekazu, to nikt nie zwróciłby na to uwagi. Troskliwe głosy o „ciężko pracujących Polakach” i polskich rodzinach mogliśmy przecież słyszeć i za poprzednich rządów, szczególnie za schyłkowej Platformy, która wzmocniła prosocjalny przekaz. Sporo mówiono wtedy o podniesieniu kwoty wolnej od podatku czy godzinowej płacy minimalnej, jednak na słowach się skończyło. Nic więc dziwnego, że Polacy podziękowali ówczesnym rządzącym. Reformy społeczne PiS-u są skierowane w pierwszej kolejności do wykluczonych ekonomicznie – wykluczonych realnie, nie mentalnie. 500+ oczywiście jest świadczeniem powszechnym, ale w większym stopniu pomaga rodzinom uboższym. Po pierwsze dlatego, że 500 zł dla mniej zamożnych jest większą częścią dochodu niż dla bogatych, a więc odczuwają oni to wsparcie relatywnie bardziej. Po drugie, ubóstwo w większym stopniu dotykało rodziny wielodzietne, a więc wsparcie popłynęło do nich szerszym strumieniem. Pozostałe czołowe reformy społeczne były już skierowane stricte do mniej zarabiających i słabiej wykształconych. To im dzięki wprowadzeniu godzinowej stawki minimalnej wzrosły płace i to oni skorzystali z podwyższenia kwoty wolnej od podatku. Wzrost optymizmu naszych rodaków z dolnych warstw społecznych nie jest więc wynikiem dobrze wykreowanej narracji, lecz rzeczywistych działań, na które przez lata rzekomo nie było pieniędzy.
Grunt pod nogami
Radomski twierdząc, że skuteczności programów społecznych wprowadzonych w obecnej kadencji nie potwierdzają żadne badania, mija się z prawdą o kilometr. Można od biedy argumentować, że podobne wzrosty płac i konsumpcji bywały już w Polsce wcześniej. Jednak miało to miejsce sporadycznie, gdy byliśmy na wyraźnie niższym poziomie rozwoju, a wtedy łatwiej było o wysokie wzrosty. Nawet jeśli moglibyśmy znaleźć w przeszłości analogie do danych dotyczących społeczeństwa jako całości, to poprawa sytuacji mniej zamożnych jest zupełnie bez precedensu. W 2016 r. zanotowaliśmy gigantyczny spadek skrajnego ubóstwa, bo aż o 25 proc. Według GUS-u spadek nierówności ekonomicznych liczonych według wskaźnika Giniego był największy w historii III RP. Spadł też odsetek osób zarabiających poniżej połowy średniej krajowej. Przeciętny dochód gospodarstw domowych wzrósł o 7 proc., co było najwyższym wzrostem od naszego wejścia do UE. A to wszystko są dane za 2016 r., gdy nie funkcjonowała jeszcze minimalna stawka godzinowa, która wyraźnie poprawiła sytuację Polaków pracujących za kilka złotych na godzinę na umowach zleceniach.
Wykluczenie ekonomiczne Polaków nie było zjawiskiem urojonym. W 2015 r. aż 11,3 proc. pracujących Polaków było zagrożonych ubóstwem. W Czechach ten wskaźnik wynosił ledwie 4 proc. Bardzo duży wzrost optymizmu wśród mniej zamożnych Polaków nie jest wynikiem propagandy. To skutek tego, że wreszcie poczuli grunt pod nogami. Godności nie odzyskuje się dzięki pięknym słowom, lecz dzięki odzyskaniu kontroli nad własnym losem.