Aby rządzić, należy przekonać do siebie większość, która w Polsce uznaje chrześcijaństwo i wywodzący się z niego system wartości za fundament cywilizacji i ładu społecznego. Nawet ludzie, którym nie jest dana łaska wiary lub odnoszący się z dużym sceptycyzmem do Kościoła hierarchicznego, na ogół nie pragną wojny religijnej dla swego kraju.
Dlaczego więc politycy totalnej opozycji i rozmaici wajchowi postanowili wprzęgnąć walkę z religią katolicką i jej najświętszymi symbolami do rydwanu zmagań bezpośrednio politycznych do tego stopnia, że tej neojakobińskiej krucjacie postanowił dać twarz sam Donald Tusk?
Otóż siła żadnej grupy społecznej nie wynika wcale z jej liczebności, lecz z mocy przyjętych przekonań. Jeśli pozwolimy na odarcie polskiego chrześcijaństwa z tysiącletniej powagi, na ośmieszanie jego symboli, na splugawienie rodziny, to polska większość stanie się tłumem, bezładną gawiedzią, którą niewielka, acz dobrze zorganizowana grupka współczesnych hunwejbinów o mentalności rzeźników z Wandei będzie mogła dowolnie sterować i terroryzować. A wtedy „król Europy” wróci w białym fraku, by z szampańskim uśmiechem powiedzieć: „Dobry wieczór państwu”.