Przyznam, że pierwszą moją reakcją na ogłoszenie Piątki Kaczyńskiego było uczucie wkurzenia. Nie na samą treść propozycji oznaczających kolejne zwiększenie egzystencjalnego bezpieczeństwa Polaków, lecz na fakt, że stało się to tak późno. Jeżeli bowiem w ciągu trzech lat w miarę rozsądnego gospodarowania wspólną skarbonką (choć bynajmniej dalekiego wciąż do ideału) możliwe stało się zwielokrotnienie sumy transferów społecznych i to bez ryzyka dla budżetowej stabilności, to oczywiste staje się pytanie, co robiły poprzednie ekipy rządzące i wspierający je władcy umysłów przez minione blisko 30 lat?
Ile nas wszystkich kosztowały balcerowiczowskie doktryny zakładające, że pierwszy milion trzeba ukraść, z natury dające szanse jedynie wąskiej grupie okrągłostołowej oligarchii, i ile rozwojowych szans przeszło nam wszystkim bezpowrotnie koło nosa? Sama oczywistość stawiania takich pytań stanowi dziejowy akt oskarżenia wobec pseudoelitek tzw. III RP, które nie okazały się elitami rozumianymi jako odpowiedzialni za wspólne dobro liderzy.