Brutalny atak nowego szefa izraelskiej dyplomacji pokazał międzynarodowej opinii publicznej absurdalną furię rasistowskiego antypolonizmu, jaka kieruje zbyt wieloma politykami Izraela. Przecież nastąpił on bezpośrednio po warszawskim szczycie dotyczącym najżywotniejszych interesów Izraela i na godziny przed mającym się odbyć w Jerozolimie szczycie V4, co miało stanowić wyraźny ukłon w kierunku uznania tego miasta za stolicę wbrew kategorycznemu sprzeciwowi większości państw europejskich.
W zachodniej Europie bowiem dominują rządy lewicy, w większości o nastawieniu jawnie antyizraelskim, a mniej już jawnie antysemickim. Nadto w tych krajach obecna jest znaczna i szybko rosnąca grupa mniejszości muzułmańskiej nienawidzącej wszystkiego co żydowskie. Mniejszości te są na tyle znaczne (np. we Francji mieszka co najmniej 10 proc. muzułmanów), że trwale i strukturalnie blokują samą możliwość objęcia władzy przez większość choćby neutralną wobec Izraela. Rozumieją to przywódcy diaspory żydowskiej, zwłaszcza w USA, i stąd chyba po raz pierwszy tak szybka i konkretna reakcja, jednoznacznie krytyczna wobec postawy władz państwa żydowskiego.