Zaledwie kilka miesięcy temu, przy okazji pierwszych przylotów dronów w głąb Rosji, szef ukraińskiego wywiadu Kyryło Budanow powiedział, że uderzenia w przeciwnika będą przeprowadzane „coraz głębiej i głębiej”. No i rzeczywiście.
Ataki dronów na Moskwę są już niemal codziennością, nie mówiąc o położonych dużo bliżej Ukrainy Biełgorodzie, Briańsku, Kursku, Rostowie. Państwo, które de facto atakuje Rosję, jest w stanie wypuścić przez granicę kilkadziesiąt bezzałogowców jednocześnie. W ostatnim tygodniu została przekroczona kolejna czerwona granica. Doszło do potężnych wybuchów w Pskowie, który leży bardzo daleko od Ukrainy, przy granicy z Estonią. Według nieoficjalnych informacji zniszczonych zostało od 4 do 7 samolotów, w tym, jak twierdzą „złe języki”, ze sprzętem i żołnierzami na pokładzie. Nie wiadomo, w jaki sposób dokonany został ten atak i co to były za pociski. Ale staje się jasne, że „gra” w bombardowania daleko za linią frontu przestała być jednostronna. Miesiącami Rosja niemal bezkarnie bombardowała Ukrainę. Teraz okupant jest ostrzeliwany. Różnica jest jednak taka, że na Ukrainie Rosja niszczy cele cywilne, a w Rosji trafiane są cele wojskowe.