Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Wanda Zwinogrodzka,
03.10.2015 08:44

Klincz

Z wystąpienia Prezydenta RP na forum ONZ „Wiadomości” TVP pokazały widzom 14 sekund.

Z wystąpienia Prezydenta RP na forum ONZ „Wiadomości” TVP pokazały widzom 14 sekund. Z kolei portal Gazeta.pl tak skadrował zdjęcie stołu, przy którym wspólny toast wznosili Barack Obama, Władimir Putin i Andrzej Duda, że widać było tylko… kieliszek polskiego prezydenta, on sam na zdjęciu się nie zmieścił.

Przed Polską najwidoczniej otwierają się nowe możliwości, jakieś window of opportunity w międzynarodowej grze dyplomatycznej, skoro jej najwyższy reprezentant przemawiał w ONZ tuż po Obamie, a przed Putinem, wieczorem zaś zasiadł z nimi przy jednym stole. Tymczasem czołowe media postanowiły tę okoliczność ukryć przed krajową opinią publiczną. Za sprawą zachodnich środków przekazu oraz relacji w internecie i prasie niezależnej ten manewr się nie powiódł, zatem później, w mainstreamie, nieco skorygowano wersję wydarzeń na korzyść głowy państwa.

Permanentna nagonka

Jednakowoż sposób traktowania urzędu prezydenckiego od chwili objęcia go przez Andrzeja Dudę podlega czytelnej regule: agresywna niechęć i wola kompromitacji przeważa nad troską o wspólny narodowy interes. W przededniu wizyty w Berlinie „Newsweek” rozpętał awanturę wokół poselskich podróży Dudy do Poznania – rzekoma afera zgasła szybciej niż się narodziła. Podczas wizyty w Londynie wzniecono istną histerię z powodu przemówienia prezydenta do polskich emigrantów – oczywista ocena realnych możliwości ich powrotu do kraju urosła do rangi szkalowania Rzeczypospolitej w oczach cudzoziemców. Niedawno próbowano wykreować kolejny skandal, w związku z prezydencką wizytą w Watykanie, twierdząc, że ogłoszono ją bez wiedzy Stolicy Apostolskiej. Ta ostatnia natychmiast sensację zdementowała, podając ustaloną już datę spotkania papieża Franciszka z Prezydentem RP. Najpotężniejsze media w Polsce dokładają usilnych starań, by zdyskredytować głowę własnego państwa na arenie międzynarodowej, i to w chwili gdy napięcie oraz zagrożenia błyskawicznie rosną, a zarazem trwa przesilenie, które może przynieść Polsce polityczne zyski albo wręcz przeciwnie – dramatyczne straty. Wydawałoby się – najgorszy moment, by prowadzić wewnętrzne utarczki kosztem wiarygodności za granicą. A jednak.

Żabia perspektywa

Ta samobójcza tendencja jest oczywiście rezultatem postrzegania rzeczywistości z żabiej perspektywy, z której środowiskowy, grupowy czy partyjny interes skutecznie przysłania profity ogólniejszej natury. Sądzi się niekiedy, że takie ograniczenie wynika z osłabienia instynktu państwowego w kraju, który na przestrzeni dwóch stuleci istniał niepodlegle zaledwie przez dwadzieścia lat. Ta opinia jednak kiepsko się broni w zderzeniu z praktyką z okresu zaborów, kiedy to, pośród „potępieńczych swarów” wstrząsających sceną polityczną równie gwałtownie jak dziś, istniało jednak pojęcie nadrzędnego celu, akceptowanego przez zwaśnione strony polskiego sporu. Była nim niepodległość. Drastycznie odmienne bywały wyobrażenia drogi, która miała do tego celu prowadzić, on sam jednak cieszył się powszechną aprobatą, a jeśli ktoś go podważał, musiał liczyć się z odrzuceniem i potępieniem przez narodową wspólnotę.

Ten stan rzeczy uzmysławia najnowsza powieść Elżbiety Cherezińskiej, opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. „Turniej cieni” to rozległy fresk historyczny obrazujący losy polskich emigrantów i zesłańców na przestrzeni ćwierćwiecza, jakie upłynęło między Powstaniem Listopadowym a wojną krymską, gdy tętno życia politycznego najmocniej biło na wychodźstwie. Scena powieściowych wydarzeń ma imponujące rozmiary – rozciąga się od Kabulu i Kandaharu, poprzez Syberię i Petersburg aż po Paryż, Londyn i Liverpool. Występuje na niej rzesza historycznych postaci z różnych krajów, wśród nich trzej główni bohaterowie.

Wielka gra

Pierwszym jest Jan Prosper Witkiewicz, stryjeczny dziad Witkacego, karnie wcielony do rosyjskiej armii i pełniący rolę carskiego tajnego agenta w tzw. wielkiej grze, toczonej między Rosją i Wielką Brytanią o wpływy w Azji Środkowej. Drugi to Rufin Jozafat Piotrowski, powstaniec, emigrant, a potem emisariusz, pojmany przez władze carskie i skazany na syberyjską katorgę, który dokonał rzeczy, zdawałoby się, niemożliwej: uciekł z zesłania i piechotą przedarł się na powrót do Francji. Wreszcie trzecim bohaterem jest hrabia Adam Gurowski, jeden z najsłynniejszych i najbardziej zajadłych renegatów sprawy polskiej, w młodości zapalony demokrata, potem namiętny rusofil, który przekonywał, że jego ojczyzna nie ma żadnych szans na samodzielną egzystencję, i podsuwał carowi najlepsze sposoby wynarodowienia Polaków i wprzęgnięcia ich w służbę rosyjskiego imperium desygnowanego – w jego mniemaniu – by ocalić zdegenerowaną Europę Zachodnią.

Rozpostarta w „Turnieju cieni” dziejowa panorama ukazuje żmudny, na pozór bezowocny, a jednak niezmordowany wysiłek, jaki najrozmaitsze odłamy polskiej emigracji podejmują, by włączyć się w polityczną rywalizację między mocarstwami i w ten sposób stworzyć warunki sprzyjające odrodzeniu Rzeczypospolitej. Powieść pozwala śledzić, jak zaciekli przeciwnicy polityczni, niezależnie od siebie, działają na niwie międzynarodowej na rzecz zaostrzania konfliktu między Rosją a Anglią, zgodnie z doktryną księcia Adama Czartoryskiego, że dopiero starcie europejskich potęg umożliwi Polsce odbudowę samodzielnej egzystencji. Słuszność tej diagnozy, jak wiadomo, w końcu się potwierdziła – ale dopiero po prawie stu latach. Ci, którzy w nią wierzyli, kierowali się jej wskazaniami już wiele dziesięcioleci wcześniej. Obserwując z zapartym tchem poczynania bohaterów Cherezińskiej, widzimy, jak Polacy – aczkolwiek mocno skłóceni – zgodnie izolują i skazują na ostracyzm Gurowskiego. Nie wtedy, gdy radykalizuje on swoje poglądy, obraża towarzyszy albo wybujałą ambicją paraliżuje współpracę. Dopiero wówczas, gdy zaczyna działać na szkodę jednoczącego wszystkich, nadrzędnego zamierzenia – odzyskania niepodległości.

Suwerenność versus wasalizacja

Można było zatem uzgodnić i realizować zasadniczy, wspólny cel w tak skrajnie niesprzyjających okolicznościach, jakie miały miejsce po Powstaniu Listopadowym. Bywało tak przecież i później – nawet całkiem niedawno, gdy powojenna emigracja i krajowa opozycja, mimo wszystkich dzielących je różnic, zgodnie działały na rzecz obalenia komunizmu. Dlaczego więc teraz, gdy niedosiężne marzenie wielu pokoleń zostało wreszcie zrealizowane i mamy własne instytucje państwowe, nie potrafimy ich wykorzystywać, by pracowały owocnie w interesie RP? Dlaczego zamiast wspierać prezydenta, czołowe media i wpływowe gremia sabotują jego poczynania? W czasach, gdy wszystkim nam pali się grunt pod stopami, bo właśnie dekomponuje się ład międzynarodowy?

Polska państwowość wydaje się zakleszczona w sprzecznościach. Pęknięta u samych swoich podstaw warunkujących trwałe istnienie oparte na wspólnej definicji elementarnych interesów łączących wszystkich obywateli. Dla spadkobierców pokoleń walczących o niepodległość fundamentalną wartością pozostaje suwerenność państwowa. Jednak istnieje w Polsce też inna tradycja – równie dobrze ugruntowana. To ta, której patronuje hrabia Gurowski, przekonany, że Rzeczpospolita definitywnie odeszła w przeszłość i głupotą jest pielęgnować mrzonki o jej wskrzeszeniu. Że energię Polaków trzeba skierować na budowanie odmiennej, ponadnarodowej struktury. Dla Gurowskiego było to imperium carów, jego następcy lokowali swoje nadzieje w innych projektach, np. w wielonarodowej monarchii habsburskiej albo w komunistycznej, paneuropejskiej republice proletariackiej. Kiedyś byli w mniejszości, ale skutkiem dziejowych katastrof XX w. znacznie urośli w siłę i dziś nie da się ich wypchnąć na margines – stanowią znaczącą część elektoratu. Nie da się jednak również unicestwić środowisk patriotycznych. Opcja niepodległościowa i koncepcja wasalizacji, tym razem zorientowana na Unię Europejską, wzajem paraliżują swoje zabiegi. Raz jedna, raz druga zyskuje niewielką przewagę, jednak ich zażarta walka na wyniszczenie pozostaje nierozstrzygnięta, to zaś pozbawia polską politykę zagraniczną zdecydowania, konsekwencji i skuteczności. Jest bardzo prawdopodobne, że jeśli sami nie potrafimy się z tego klinczu wydobyć, antagonistów pogodzi w końcu jakaś obca potencja, poddając ich wspólnej opresji.